Wierzyć, czy wiedzieć? Potęga propagandy.

Wierzyć, czy wiedzieć? Potęga propagandy.

Joseph Goebbels mimo swej zbrodniczej działalności oraz fizycznym ułomnościom przez historyków zwany był (i jest do dziś) "geniuszem propagandy". To jemu przypisuje się słynne stwierdzenie "Kłamstwo powtórzone tysiąckrotnie staje się prawdą" i drugie znamienne "Im większe kłamstwo, tym ludzie łatwiej w nie uwierzą". Czy z tego bierze się tak wielkie znaczenie kłamstwa i  tak wielka siła propagandy?


Każdy rząd totalitarny przykłada ogromną wagę do sposobu oraz formy przekazu informacji. To dlatego wszyscy dyktatorzy jako jeden z pierwszych celów obierają sobie opanowanie mediów. Bądź co bądź nie na darmo media zwane są czwartą władzą.
Czy więc jest informacja, a czym propaganda? Skąd bierze się kłamstwo medialne i jakie ma znaczenie?

Informacja, to mająca raczej pozytywne zabarwienie postać wiadomości. Odbiorca przyjmuje ją jako rzetelną bądź w miarę rzetelną, gdyż pochodzi z wiarygodnego źródła.
Inaczej sprawa wygląd w przypadku propagandy. Mimo, iż wiadomość propagandowa pochodzi z oficjalnego źródła zazwyczaj nie jest rzetelna, ale za to natarczywa. Innymi słowy propaganda, to właśnie kłamstwo powtarzane tysiąckroć. I choć faktycznie kłamstwo to nie staje się prawdą, to w oczach określonej grupy odbiorców zyskuje taki właśnie oczekiwany przez nadawcę wydźwięk.

Dlaczego tworzy się takie przekazy? Przekaz jest towarem, którym można handlować. Tak więc rynek informacji (w tym propagandy) rządzi się tymi samymi prawami, co inne rynki ekonomiczne. Rządzi na nich prawo popytu (zapotrzebowania) i prawo podaży (czyli możliwości stworzenia). Innymi słowy jeżeli jest zapotrzebowanie na daną informację, to taką informację się tworzy. 
Idealną atmosferą dla propagandy i w związku z tym wszelkiego rodzaju fake newsów jest nasze lenistwo (nie weryfikujemy informacji) i naiwność (oparta na ślepej wierze).
Może to być więc np. brak lub skąpa ilość oficjalnych informacji w danej kwestii powodujący, że odbiorca sam sobie dopowiada resztę korzystając z sugestii nadawcy. Może to być chęć władzy do wywołania za pomocą fake newsów określonych zachowań odbiorców (nienawiści, strachu, itp.). Może to być w końcu zamiar podtrzymania w odbiorcach wiary, czy morale.

Aby nie być gołosłownym warto przytoczyć kilka najbardziej reprezentatywnych przepadków, które pozwolą na ogólny przegląd mechanizmu funkcjonowania i skutków manipulacji informacjami będącymi cechą propagandy.

LGBT - od kilku lat jest to niejako temat dyżurny podtrzymujący wyraźny podziały między elektoratem prawicowym, a lewicowym. W mediach pojawiają się więc wrzutki mówiące np. o pobiciach jakie dokonali "działacze" LGBT. Zwróćmy uwagę, że ruch LGBT został zinstytucjonalizowany. Dodano mu fikcyjne struktury, bojówki i ideologię. Dlaczego? Pamiętajmy, iże elektorat tradycyjne prawicy to ludzie o niższym wykształceniu i nie potrafią oni wyobrazić sobie jak można być luźno związanym z jakimś ruchem. Indywidualizm jest dla nich pojęciem abstrakcyjnym.

Żydzi - nieśmiertelny nośnik negatywnych emocji dla skrajnej prawicy. Bez tego uosobienia zła oraz emigrantów skrajna prawica w zasadzie nie miała by racji bytu. Co ciekawe, członkowie (gdyż skrajna prawica to silna hierarchia i organizacja) nie biorą pod uwagę słów Romana Dmowskiego, iż prawdziwy patriota uczy się kochać swój kraj, a nie nienawidzić obcokrajowców. 
Z racji filozofii funkcjonowania PIS, która mówi "nic na prawo od PIS", partia ta cały czas czyni awanse w stosunku do skrajnej prawicy, przy czym nie przeszkadzają im ludzie pokroju Korwina-Mikke czy Brauna, z których gotowi są uczynić nawet neofitów, by utrzymać większość w sejmie lub odzyskać większość w senacie.

Antyszczepionkowcy - uznawani przez największe partie prawicowe za "pożytecznych idiotów", których można wykorzystać w dowolnym momencie do prawie dowolnych celów. Jako, iż są wyznawcami teorii pseudonaukowych bliżej im do prawicy i przez prawice są częściej używani.
Przykładem są protesty na początku maja. Prawica w mediach społecznościowych próbowała dołączyć do wszystkich opozycyjnych protestów przedstawicieli antyszczepionkowców, i próbując je ośmieszyć. Antyszczepionkowcy chętnie przystawali na to, gdyż zbliżał się z kolei termin międzynarodowego protestu tego ruchu, a każdy rozgłos się wtedy przydawał. Spójrzmy, że obecnie ruch ten jakby zniknął z przestrzeni publicznej (nie licząc wpadki prezydenta, do której to niezręcznie mu się przyznać).

Najświeższy przykład to pandemia. Prawica wraz ze znów używanym ruchem antyszczepionkowym kwestionuje istnienie pandemii. Słynne było propagandowe stwierdzenie premiera i prezydenta o opanowaniu i wygaszaniu pandemii. Dzięki manipulacjom wiedzą naukową można było zmobilizować starszych, bardziej zagrożonych zakażeniem ludzi do udziałów w wiecach i wyborach. Odpowiednie zmanipulowanie stwierdzeniami pseudonaukowymi spowoduje, iż podatni na takie teorie ludzie szybko uwierzą jednak w jej istnienie. To zaś może się przydać od usprawiedliwienia wprowadzania ograniczeń wolności społeczeństwa.

Jak widać w celach propagandowych można w zasadzie dowolnie manipulować wiedzą i generować fake newsy, by kontrolować i moderować emocje związane ze wszelkimi wydarzeniami. Pamiętajmy, że to my jesteśmy adresatami tych działań. Także na demokratycznych mediach społecznościowych (grupy, witryny, fora) takie wrzutki się zdarzają i każdy z nas użytkowników może to potwierdzić. Miejmy świadomość, iż najwięcej manipulacji informacją odbywa się w sieci, gdzie można to zrobić w sposób masowy przy minimalnych kosztach. To właśnie ich siła "masowego rażenia" czyni z nich tak okupowane przez trolli źródło wątpliwej wiedzy.

Dlatego nie wierzmy, we wszystko co czytamy. Weryfikujmy informacje w różnych źródłach (zarówno prawicowych, centrowych jak i lewicowych). Dzięki temu zyskamy szersze spojrzenie na dany problem i staniemy się de facto pogromcami głupoty, a także pogromcami trolli. To doskonały drobny wkład jaki możemy wnieść w proces powrotu demokracji i praworządności do naszego życia, a także do wymiernej eliminacji nienawiści będącej dzieckiem głupoty.
Dzieci "dobrej zmiany", czyli "Teraz, k...wa, my!"

Dzieci "dobrej zmiany", czyli "Teraz, k...wa, my!"

Wszystkie bez wyjątku partie w Polsce, cechuje podobne zachowanie po wyborach. Gdy opadnie bitewny kurz wyborów rozpoczyna się podział łupów. Zaraz po tym zaczyna się wielka czystka, by jak najszybciej obsadzić rządowe stanowiska nie tyle ludźmi mądrymi, co lojalnymi. Jak więc można nazwać rodzimych, politycznych zwycięzców skoro słynny teoretyk wojny Carl von Clausewitz mówił, iż kulturę zwycięzcy można określić po jego zachowaniu wobec pokonanego?


Na początek jednak nieco historii. O ile wszyscy chyba wiedzą co oznacza "dobra zmiana" o tyle młodsza część czytelników nie wie co to jest "Teraz, k...wa, my!" w skrócie zwane TKM. Autorstwo skrótu przypisywane jest nikomu innemu, jak... Jarosławowi Kaczyńskiemu. On to w 1997 w wywiadzie dla Gazety Wyborczej (tak, tej Gazety Wyborczej) stwierdził, iż nie będzie startował do wyborów parlamentarnych z list współtworzonej przez niego partii AWS. Tłumaczył, że w łonie samej partii utworzyła się właśnie frakcja TKM, która miast zmieniać kraj koncentrować się będzie na stanowiskach i apanażach. 
To prawda. Kaczyński swego czasu rozpowszechniał tego typu poglądy. I na tle tego co dziś prezentuje samym sobą oraz co prezentują członkowie partii, której jest wodzem, jak również wszyscy inni "krewni i znajomi królika", brzmi to jak słaby żart. A jednak.

Jak już wcześniej pisałem w zasadzie wszystkie polskie partia noszą grzech pierworodny w postaci nepotyzmu, kolesiostwa i kumoterstwa, jednakże to co obecnie prezentuje partia mylnie zwana Prawem i Sprawiedliwością woła o pomstę do nieba. Na samym początku obecnej kadencji, tzn. w 2015 roku jeszcze starano się to jakoś kamuflować, zaś wyskok w postaci Misiewicza udało się w miarę sprawnie zamieść pod dywan. Do dziś jednak postać Misiewicza pokutuje właśnie jako uosobienie niekompetentnego, pozbawionego wpływów i pisząc wprost idioty na stanowisku. W zasadzie do dziś nie wiadomo dlaczego został on rzecznikiem MON oraz szefem gabinetu politycznego. Krążą różne pogłoski. Póki co mamy kolejny kwiatek w postaci Edmunda Jannigera. To kolejny jurny młodzieniec, który u boku ministra Antoniego Macierewicza zrobił karierę, gdy w wieku 20 lat został doradcą ministra.

Skąd się bierze jak to mówiono za nieodżałowanej pani premier Szydło "Bizancjum". Otóż polską klasę polityczną z każdej strony sceny cechuje specyficzna postkomunistyczna moralność zwycięzcy. Po wyborach opada maska moralnych okowów i rozwijają się macki, które szczelnie oplatają wszelkiego rodzaju instytucje i spółki skarbu państwa, które jak gdyby powstały tylko po to, by dawać solidne wypłaty ludziom, którzy absolutnie nie mają nic wspólnego z zakresem działania tychże instytucji, czy firm. Po prostu są lojalnymi członkami partii nagrodzonymi przez aktyw "należną im" (znów zaczerpnąłem ze złocistych cytatów premier Szydło) synekurą, lub są znajomymi lub przyjaciółmi lokalnego barona partyjnego, bądź jego rodziny.

By nie być gołosłownym z najbardziej charakterystycznych tego typu postaci, które w ostatnim czasie zrobiły karierę typu "Z chłopa - król" wymienić można:
- Wojciecha Jasińskiego - niegdyś w PZPR, potem wraz z braćmi Kaczyńskimi zakładał Porozumienie Centrum. Jako członek "zakonu" (najwierniejsi z wiernych) PC zarządzał słynną spółką "Srebrna". Dziś znany z bycia etatowym członkiem zarządu w Orlenie, Energii, czy PKO BP,
- Kamil Kamiński - dobry znajomy i współpracownik Zbigniewa Ziobry. Wiceprezes Tauronu.
- Daniel Obajtek - swego czasu legendarny wójt Pcimia, który poniekąd upokorzył Donalda Tuska. Przykleiwszy się potem do Beaty Szydło rozpoczął iście dyzmowską karierę stając się najpierw prezesem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, a potem prezesem Orlenu (Można? Można!),
- Janusz Kowalski - bliski współpracownik Patryka Jakiego. Najpierw członek zarządu PGNiG, potem KGHM i Poczty Polskiej, następnie zaś w zarządzie Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. W końcu został wiceministrem aktywów państwowych,
- Grzegorz Kądzielawski - kiedyś radny z ramienia PIS, potem wyrzucony z partii związał się z partią Jarosława Gowina. Obecnie wiceprezes Grupy Azoty,
- Mariusz Grab - protegowany Joachima Brudzińskiego. Kiedyś członek zarządu województwa zachodniopomorskiego z ramienia PIS, obecnie wiceprezes Grupy Azoty. Jest także członkiem rady nadzorczej Kemipolu (firmy będącej w grupie Banku Ochrony Środowiska).

Wiele by jeszcze takich osób wymieniać. Aby uzmysłowić skalę TKM wystarczy przypomnieć, że oprócz wymienionych tutaj kilku firm skarb państwa (czyt. Zjednoczona Prawica) włada jeszcze takimi firmami jak PZU, Lotos, Polski Holding Nieruchomości, PGE, TVP SA, Enea SA i wiele wiele innych. To może nam uzmysłowić jak gęsto szafuje się nagrodami za pieniądze podatnika w spółkach skarbu państwa. Dodatkowy, gwałtowny wzrost znajomych w zarządzie będzie widać po wyborach, gdzie będą oni traktować spółki jako spadochrony po przegranych wyborach. Wystarczy przecież jeden dzień być na stanowisku, by otrzymać sowitą odprawę. Należy też zaznaczyć, że między innymi za pomocą spółek skarbu państwa finansowana była kampania wyborcza Andrzeja Dudy i bieżąca działalność partii rządzących. Odbywa się to za pomocą systemu darowizn, będących swoisty haraczem od obsadzonych członków zarządu. Proceder ten opisało szeroko na swoich stronach oko.press.

Aby uzmysłowić jak daleko posunęła się degeneracja polskiej klasy politycznej należy tutaj przytoczyć historię Zyty Gilowskiej. Była ona wiceprzewodniczącą Platformy Obywatelskiej, kiedy w maju 2005 roku odeszła z partii w atmosferze skandalu. Zarzucono jej, że zatrudniła w biurze poselskim swoją synową oraz finansowała pracę swojego syna jako doradcy prawnego. Wszystko z pieniędzy przeznaczonych na prowadzenie biura.
Cóż. Czasy się zmieniły i skala nepotyzmu również. Obecnie nie liczy się synekur znajomych w tysiącach, czy nawet setkach tysięcy złotych. Liczy się w milionach co miesiąc wypływających z budżetu państwa. A wszystko to w imię nieśmiertelnej zasady sygnującej moralność rodzących się nowych elit: "Teraz, k...wa, my!"
Obywatel kontra dyktatura. Czy jest bez szans?

Obywatel kontra dyktatura. Czy jest bez szans?

Dyktatura nie jest zjawiskiem unikalnym. W zasadzie każdy kraj na przestrzeni swojej historii w taki, czy inny sposób zetknął się z dyktaturą w różnej postaci. Czasem był to ustrój narzucony przez okupanta, a czasem dyktatura ta wyrosła na fundamencie rozchwianej, rodzimej demokracji. Dyktatura nie jest też końcem świata, o ile nie jest tyranią, a więc swoją najokrutniejszą wersją.


Polityka w Polsce ma to do siebie, iż  nie ma u nas kontynuacji działań. Każda partia wygrywając wybory chce urządzać po swojemu. I choć swoistym kuriozum jest to, że czasem partia ta już była u steru władzy, to mimo wszystko wrze w niej poczucie rewolucyjnej misji. Nie inaczej jest obecnie. Biorąc jednak pod uwagę z rzadka w Polsce widziane rządy kontynuacji, uznaje się jej brak za niedojrzałość polityczną. Niedojrzałość ta jest immanentną cechą np. niewykształconych w pełni, lub często przerywanych totalitaryzmem demokracji.
Dyktatura sama w sobie jest również ruchem rewolucyjnym i jako taka burząc ustalony wcześniej porządek niszczy poczucie stabilności i bezpieczeństwa narodu. Ten właśnie czynnik destrukcji jest motorem wszelkich buntów przeciw rządom autorytarnym.

Człowiek ze swej natury ma doskonałą zdolność do przystosowania się. To ona umożliwiła nam odkrywanie i zasiedlanie nowych lądów, a obecnie umożliwia nam np. emigrację, gdzie potrafimy doskonale asymilować się w zgoła całkowicie odmiennym obyczajowo społeczeństwie. Owa zdolność przystosowania pomagała nam również dostosować się do zmieniających się warunków zarówno w demokracji jak i podczas rządów totalitarnych. Polacy w swej historii nie raz dowiedli tego, iż nie dość, że przystosowali się do niekiedy krwawych rządów, to potrafili również rozwinąć ruch oporu pozwalający przetrwać biologicznej substancji narodu do wyzwolenia.

Jest to możliwe dzięki temu, iż każde rządy totalitarne opierają się na tych samych zasadach dających podobne efekty. Tak więc każda dyktatura oprócz tego, iż opiera się na sile aparatu państwa, bądź militarnej sile państwa musi mieć wsparcie w narodzie (ktoś musi o nią walczyć). Oprócz tego potrzebuje pieniędzy do finansowania struktury rządowej i do tego musi nawiązać kontakty handlowe z krajami o podobnym ustroju. Własna gospodarka zazwyczaj doprowadzana jest do ruiny i ledwie wystarcza do tego celu. Efektem tego jest powszechnie panująca bieda, która stopniowana jest wyłącznie lojalnością wobec rządu. I tak buntownicy tworzą warstwę najbiedniejszą, po nich nieco zasobniejsi są obywatele obojętni, zaś popierający rząd mają zapewnioną nieco lepszą egzystencję. Najbogatszą kastą, są rządzący. U nich poziom życia zdecydowanie się poprawił. 

Te zależności socjologiczne związane są z procesem akceptacji, który nie jest jednoznaczny z przystosowaniem się. Na własnym przykładzie wiemy, iż można do czegoś się przyzwyczaić, ale nie akceptować tego. Tak też dzieje się wśród obywateli. O ile do ogólnie panujących warunków można się przyzwyczaić, o tyle bezpośrednie zagrożenie egzystencji (np. represje, czy głód) powoduje narastanie buntu. Nie godzimy się więc z tym co zburzyło nam w drastyczny sposób nasz, bezpieczny i w miarę ugruntowany sposób życia.

Na chwilę obecną obywatele nie odczuwają jeszcze bezpośrednio zagrożenia swojej egzystencji. Poziom zamożności na razie znacząco się jeszcze nie zmienił, a i represje nie są jeszcze dotkliwe. Powoduje to swoisty marazm na zasadzie "jest jak jest". Wie o tym również mający ciągoty totalitarne rząd, który swoimi zmianami rzeczywistości testuje nasze nastroje. Tak więc, przy większym oporze wycofa się, by określoną zmianę przeprowadzić ponownie w zawoalowany dla obywatel sposób robiąc na dodatek kolejny krok naprzód. W ten oto sposób, czyli wolno aczkolwiek konsekwentnie rząd będzie ograniczał nam wolność.

Jednakże w swoich poczynaniach dojdzie do momentu, gdzie określonej zmiany nie przeprowadzi już niezauważenie. Może to być np. upaństwowienie prywatnych firm lub ograniczenie praw mediom niezależnym, wśród których każdy ma swoje ulubione. To już spowoduje opór, który władza będzie musiała w jakiś sposób zdławić.
Wspomniana wcześniej natura człowieka pchnie go najpierw w kierunku biernego oporu, czyli zagrożeniem bojkotu złamanych mediów, potem protestu (demonstracje takie jak np. obecnie na Węgrzech). Jeżeli te działania nie powstrzymają władzy nastąpi chwila złudnego spokoju będącego ciszą przed burzą. Będzie to moment, gdzie środowiska opozycyjne będą musiały się porozumieć, by porzuciwszy swoje partykularne cele bronić podstaw demokracji (de facto zapewniającej ich istnieniu). Opozycja pod swoimi sztandarami zmobilizuje społeczeństwo doprowadzając do wybuch wielu protestów mających formę demonstracji w wielu miastach kraju. O ile władze nie zatrzymają się w ich działaniach, to wkrótce wybuchną o wiele większe manifestacje, które służby będą chciały siłowo zdławić. To spowoduje reakcję manifestantów i starcia z policją. To zaś z kolei spowoduje dodatkowe represje nałożone na manifestantów i rozpoczęcie nakręcania spirali przemocy. Proces ten zazwyczaj prowadzi do zbrojnego powstania i wojny domowej, gdyż o ile służby siłowe zdadzą celująco swój egzamin z lojalności, o tyle władza zrozumie, że ma jakieś poparcie w narodzie. I nie będzie istotne to, że będą to w większości obywatele żyjący na względnie dobrym poziomie, czy członkowie służb siłowych. Dla władzy zacznie liczyć się siła, gdyż zostanie przekroczona cienka granica między naginaniem prawa i pozorem demokracji, a narastającą dyktaturą opartą na brutalnej na sile. Władza zauważy wtedy skuteczność siły, a co gorsza skuteczność rozwiązań siłowych zauważy również opozycja.

Widać więc, że prócz walki o powrót demokracji musimy dbać o to by ta walka nie zmieniła się w przelew krwi. Miejmy też świadomość, że po pewnym czasie i rządzący przestaną zauważać tą zależność w swym ślepym pędzie ku władzy absolutnej.
Obecnie naszym obowiązkiem jest edukować, by oddalić widmo przelewu krwi. Jak widać po wynikach wyborów młodzi ludzie nie godzą się z różnych powodów na rozwiązania narzucane przez władze. Ich słabością jest własna zapalczywość i energia zamknięta w złości, która źle ukierunkowana może doprowadzić do tragedii. Zagrożeniem dla młodych ludzi jest również to, że pojęcie przelewu krwi jest im jedynie znane tylko z zajęć w szkole i mediów zakłamujących dramatyczne okresy.

Tak więc naszym obowiązkiem i powinnością w dobie dyktatury jest organizowanie i edukacja młodego pokolenia o tym czym jest demokracja, czy totalitaryzm oraz powstrzymywanie się jak długo to możliwe od przemocy. Musimy dbać o to, by nie upodabniać się do rządzących w swym zacietrzewieniu. Musimy również wykluczać  nienawiść w dialogu z rządem.
Póki co nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie władza posunęła się do naruszenia czegoś co sprowokuje opozycję do znacznego oporu, ale pamiętajmy, że ten dzień nadejdzie. Odrzućmy więc emocje, gdyż paradoksalnie jak pokazuje historia by zwyciężyć w walce z aparatem totalitarnego państwa należy opierać się na racjonalnej ocenie faktów. Ta sama historia pokazała, że dzięki temu byliśmy w stanie pokonać każdą dyktaturę. Czy jednak kolejny zakręt naszych dziejów nauczy nas szacunku do wolności?
Czy wiesz, że...?

Czy wiesz, że...?

24 lipca 2017 roku zawetowaniem 2 z 3 ustaw demolujących sądy prezydent Duda zakończył kilkudniowe protesty, które opanowały cały kraj.
W protestach brało udział kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Miały one dość gwałtowny przebieg w Warszawie, gdzie demonstranci po starciu z policją zablokowali wszystkie wyjazdy z sejmu zatrzymując samochody parlamentarzystów rządzącej koalicji.

Był to ostatni, skuteczny protest i ostatni protest, którego bali się rządzący.

Ideologia PIS i rogata dusza Polaka.

Ideologia PIS i rogata dusza Polaka.

Od zarania dziejów każdy ustrój autorytarny łamał kręgosłupy polityczne i moralne obywatelom rządzonego kraju spychając przy tym człowieka do roli trybiku w wielkiej politycznej machinie dyktatu idei nad człowiekiem. Gdzie wobec tego jest miejsce Polaka w panującej obecnie ideologii? Czy partia rządząca wychowa sobie nowego, ślepo zapatrzonego zwolennika?


Od kilku lat rządząca cierpliwie zmienia otaczającą nas rzeczywistość. Schemat zawsze jest ten sam. Jakaś wrzutka w sejmie (poprawka ustawy posuwająca dyktat PIS o jeden krok do przodu) przemycona na nocnych obradach komisji, która po przegłosowaniu zostaje przyjęta do głosowania na posiedzeniu sejmu. Rano owa poprawka zostaje przegłosowana standardowo przegłosowana przez PIS-owską większość, potem senat odrzuca poprawkę, a sejm ponownie ją przyjmuje i prezydent z automatu podpisuje. W przypadku ogromnego hałasu opozycji, czy co bardziej światłej (niepokornej) części społeczeństwa PIS wycofuje poprawkę, lub wetuje ją prezydent. I od nowa PIS wrzuca poprawkę, która tym razem posuwa "dobrą zmianę" o dwa kroki do przodu, a reszta procedury taka sama.
Tak o to stopniowo tresowani pozwalaliśmy władzy na coraz większe zawłaszczanie naszej wolności. Krok po kroku. Cierpliwie. Aż obudziliśmy zdziwieni, że rządząca partia wie o nas wszystko i o wszystkim decyduje, gdyż ma w swoim ręku całkowitą władzę.

Każda dyktatura posługuje się tą samą zasadą i za każdym razem jest jej potrzebny naród złożony z jednostek ślepo posłusznych ideologii dążącej do jedynie słusznego celu. Jaki jest cel obecnej władzy? Taki sam jak wszystkich innych reżimów. Bezkarność w okradaniu ogłupionego pospólstwa i niezmiernie dostatnim życiu na jego koszt. Jednak nasuwa się tu wątpliwość. Jak władzy udało się poskromić duszę Polaka mającego za sobą obalenie komunizmu? Jak mogło się to tak szybko odbyć?

Naród polski padł pastwą własnego sukcesu gospodarczego. Od wielu lat byliśmy stawiani za wzór kraju, który nie dość, że wyrwał się ze szponów okrutnego totalitaryzmu, to jeszcze był w stanie w niespotykanym tempie gonić inne, wolne kraje w rozwoju gospodarczym. Dla przykładu naszemu krajowi wystarczyło 14 lat, by spełnić bardzo ostre wymagania ekonomiczne i demokratyczne, by stać się członkiem Unii Europejskiej, największego związku narodów na świecie. Wzrost bogactwa wzmógł w nas lenistwo intelektualne i brak czujności. Uznaliśmy w swoim bezkrytycznym zadowoleniu, że nikt i nic nie może na odebrać wolności, a tym bardziej dobrobytu. To właśnie uśpienie pozwoliło z kolei obudzonym demonom przeszłości politycznej na powrót i rozdrapanie starych ran i zadrażnień.

Stara zasada despotycznych władców mówi: "Dziel i rządź". To owe rozdrapane stare rany i zadrażnienia wykopały pomiędzy nami rów podziału. Dziś prawie nie wyobrażamy sobie naszego życia bez podziału na "My" i "Wy". Zawsze takim narodem łatwiej było rządzić. Po podziale rozpoczęto pogłębianie owych rowów, by nikomu nie przyszło do głowy jakiś cudem połączyć podzielony naród. Tworzono więc legendy i teorie spiskowe nakręcające spiralę wzajemnych nienawiści. Dziś spirala ta jest tak nakręcona, że trudno będzie znaleźć wspólną ideę, która może połączyć podzielone frakcje walką o wspólny cel. Dodatkowo ogólnodostępne media społecznościowe dają olbrzymie możliwości władzy do bieżącego skłócania wszelkich grup oporu. Przykładem może tutaj być kwestia fali protestów jakie rozpoczęły się na początku maja tego roku. Na mediach społecznościowych, pod hasłem walki o demokrację powstały łączące się grupy, które z kolei zostały bardzo skutecznie podzielone dołączającymi do nich grupami walczących przedsiębiorców, narodowców oraz przeciwników szczepionek. Protesty zostały w ten sposób skutecznie spacyfikowane już u swoich początków. Tak upadło już wiele rewolucji.
poltyka.pl
Bez wątpienia władza w niezwykle skuteczny sposób potrafi również wykorzystywać panującą pandemię i wprowadzane oraz znoszone obostrzenia sanitarne do wpływania na wolność obywateli. Co rusz spotykamy się więc z zastraszaniem karami i sankcjami obywateli. Z kolei z drugiej strony pojawia się mityczne "Państwo" ze swoim budżetem, które ratuje udręczonych pandemią pokornych Polaków różnego rodzaju wsparciem socjalnym. Mamy więc tutaj realny mechanizm funkcjonowania dyktatury narodowo-socjalistycznej. Jeżeli wyzbędziemy się wolności jednostki "Państwo" za nas będzie rozwiązywać nasze problemy.

Gdy umarła jednostka, a narodził się kolektyw władza wdrożyła wcześniej opracowaną ideologię wedle której, łączy nas poczucie bycia dumnym i wolnym Polakiem (oczywiście w ramach narodowego państwa). W jej myśl kilka dni temu prezes Kaczyński jednoznacznie zdefiniował charakter duszy prawdziwego Polaka jako popierającego tradycyjną, narodowo - chrześcijańską prawicę. Zewsząd bombardują nas więc wszelkiego rodzaju uroczystości i imprezy patriotyczne, gdzie ukazuje nam się aktualnie "zagrażającego" nam wroga. To z kolei jedna z najważniejszych zasad dyktatury mówiąca o konsolidacji narodu w chwilach zagrożenia narodu wokół przywódcy. 

Każdy współczesny reżim docenia wagę środków masowego przekazu (za komuny nazywano je drwiąco "mediami masowego rażenia"). Wszak to czwarta władza (po sądowniczej, ustawodawczej i wykonawczej). Od początku przejęcia władzy przez PIS było widać wzmożoną walkę o przejęcie tych mediów oraz dokonanie w nich czystki i ukształtowanie ich pod kątem stworzonej ideologi "oblężonej twierdzy". Zgodnie ze starą zasadą TKM, czyli "Teraz k...a My!" Jacek Kurski stworzył nieźle działającą machinę siermiężnie brutalnej propagandy. Dlaczego siermiężnie brutalnej? Złamany obywatel zasiadający przy suto zastawionym stole prostych potraw (wręcz ochłapów), czujący zakrapianą alkoholem wspólnotę kolektywu nie wymaga muzyki poważnej (bo jest burżuazyjna, czyli na język dzisiejszy lewacka). Bardziej odpowiada mu muzyka typowo narodowa, a więc np. Zenek Martyniuk. Wszystko to podlewane jest bardzo przeterminowanym, propagandowym sosem niekończącego się pasma sukcesów wspaniałego rządu dbającego o nasz dobrobyt.

Tu doszliśmy do kultury, która jak widać dziś powoli, w milczeniu umiera. W telewizji publicznej ciężko znaleźć wartościowe pozycje filmowe, muzyczne, czy literackie. Przeciętny Polak nie czyta książek, bo ich nie rozumie, a chwilowy wzrost popytu na książki Olgi Tokarczuk był podyktowany bardziej snobistyczną modą niż autentyczną chęcią odchamienia się. Dziś trzeba umieć czytać proste teksty wymagane przez władzę oraz umieć się bić, gdyż trzeba bronić się przed lewackimi "NIMI".

Tak w ogromnym skrócie wygląda dzisiejsza Polska. To kraj, gdzie nie liczy się człowiek jako jednostka. Liczy się "Państwo" jako kolektyw ze swoją bezduszną biurokracją tolerowaną ze względu na wpłatę zasiłków biorących się z... nie wiadomo skąd. A z resztą, kogo to obchodzi. Ważne, że są pieniądze.
Dziś strąciło się z piedestałów sądy, kulturę, wolność, demokrację i sztukę jako swoistą nowoczesną burżuazję, nieliczącą się w dobie walki o nowe Państwo i nowego, narodowego człowieka. Dziś panuje więc kult siły, dyscypliny i twórczość Zenka Martyniuka.
Jednak w tym wszystkim jest słabość naszego narodowego reżimu, bo przecież każdy reżim prędzej, czy później umiera najczęściej tragicznie. Cechą władzy totalitarnej jest jej absolutyzm. Tzn. z racji grabienia narodu i życia na jego koszt nie może podlegać prawom stanowionym dla zarządzanego motłochu. Są więc ponad stanowionym przez siebie prawem. Ale po drugiej stronie niczym oskarżające odbicie w lustrze sumienia zawsze tworzyć się będzie oddolna opozycja, która z kolei będzie poza prawem. Tym bardziej w Polsce, gdyż rządzący w swoim bezkrytycznym zadufaniu, ślepi na jakiekolwiek krytyki i rady nie zauważyli, że Polak rogatą ma duszę. Jak przeszłość pokazała, dusza ta definiowana przez naszą historię nigdy nie dała się okiełznać.
10 milionów gniewnych ludzi.

10 milionów gniewnych ludzi.

Czy jest możliwe, że obaj kandydaci na prezydenta wygrali wybory prezydenckie? Tak. Choć tylko jeden z nich, Andrzej Duda zdobył fotel prezydenta. Osobną na pewno kwestią jest, czy wygrał uczciwie. Moralnym jednak zwycięzcą został Rafał Trzaskowski, który w tych nieuczciwych wyborach zachował twarz, a nawet coś zdobył.


Rozpatrując wyborczą "klęskę" Trzaskowskiego musimy brać pod uwagę, że kampanię rozpoczął z dużym opóźnieniem, wchodząc do gry zamiast Kidawy-Błońskiej. Miał o wiele mniejsze fundusze na kampanię. Miał co prawda po swojej stronie media prywatne, ale to media publiczne mają największy zasięg. Nie miał wsparcia całej instytucji państwa z jej ministrami i premierem. Oprócz tego Duda miał w zasadzie nieograniczony budżet wyborczy. I co? Ano mimo tego wszystkiego Andrzej Duda zaledwie o włos wygrał z Rafałem Trzaskowskim. Mało tego Trzaskowski nie musiał kupować swojego elektoratu. On go zdobył.

Na Rafała Trzaskowskiego głosowało ponad 10 milionów wyborców. To mniej więcej 1/3 ogółu wyborców, co daje dość dużą rezerwę na pozyskiwanie uczestników ruchu. Już teraz jednak to gigantyczny kapitał. To 10 milionów nadziei, marzeń, obaw, trosk. To olbrzymi kapitał ludzki. Jak na razie widać, że Trzaskowski niezbyt wie co ma zrobić z tym kapitałem. Wygląda jakby skala zdobytego elektoratu zaskoczyła go. Musimy też pamiętać, że ludzie głosujący na kandydata demokratycznego wywodzą się z różnych ugrupowań politycznych, ale łączy ich jeden, wspólny cel. Demokracja! Oprócz tego wyborcy ci nie głosowali na Trzaskowskiego, ale za demokratycznymi zmianami na scenie politycznej. Te 10 milionów ludzi udzieliło więc Trzaskowskiemu olbrzymiego kredytu zaufania.

Ta społeczność jest jak odbezpieczony granat. Odpowiednio wykorzystany gniew może dużo, ale pozostawiony samemu sobie może wymknąć się spod kontroli. Na wyborców swojego kandydata ma  olbrzymią chęć sama Platforma Obywatelska, ale wyborcy mają już dość PO. Chcą Trzaskowskiego z jego wizją i charyzmą, a nie partyjnych struktur w obecnej postaci. Toteż upartyjnienie tego 10 milionowego kapitału ludzkiego raczej nie jest możliwe. Działacze partyjni utraciwszy możliwość i chęć obrony obywateli przed coraz bardziej zaborczą władzą utracili także zaufanie obywateli. Jak więc w sposób bezpartyjny uczynić kreatywnym ludzki gniew takiej masy ludzi?

Dużo się o nim mówiło, ale dotychczas nikt nie zwrócił uwagę na jego możliwości. Samorząd. W Polsce to bardzo silna struktura będąca miejscem styku państwa i obywatela będąca podstawą państwa demokratycznego. To instytucja, którą w najbliższym czasie jako jedną z ostatnich niezależnych weźmie na cel partia rządząca. Ale to właśnie Rafał Trzaskowski ma olbrzymie poparcie ze strony samorządowców. Ma wśród nich wielu przyjaciół i jest nawet Przewodniczącym Rady Unii Metropolii Polskich. Co więc gdyby struktury nowo powstałego ruchu obywatelskiego oprzeć o struktury samorządowe?

Rozwiązanie to ma bardzo wiele zalet. Oto najważniejsze z nich.
Pierwsza z nich to fakt, iż to mieszkańcy danego regionu mogli by tworzyć struktury przy doświadczonym samorządowcu. Oni najlepiej znają swój region i doskonale znają jego potrzeby.
Druga z zalet, to zbliżenie się do wyborców PIS. Gdy zobaczą oni jak działa ruch obywatelski przy wsparciu samorządu, to mogą nabrać do niego sympatii.
Trzecia zaleta, to przesunięcie sił w miejsce spodziewanego ataku PIS. To właśnie samorządy rząd będzie będzie chciał wkrótce zawłaszczyć.
I czwarta zaleta to, bezsprzecznie pochodzenie owego ruchu. Jak pokazuje nasza historia, to ruchy oddolne są najskuteczniejsze w walce o demokrację. W końcu demokracja to władza ludu.

Rozwiązanie to ma również swoje wady.
Najważniejsza i najgroźniejsza z nich to rozproszenie członków (jest to zarówno wada jak i zaleta). Może powodować spadek lojalności i próby przejęcia przez rządzących lokalnych struktur.

Na chwilę obecną trudno stwierdzić w jakim kierunku pójdzie konsolidacja powyborczego ruchu obywatelskiego. Trzaskowski nie może ulec PO (co zresztą już zasygnalizował) i nie chce budować nic nowego. Tak więc powyższe rozwiązanie wydaje się być najbardziej rozsądne. Bez wątpienia ruch ten musi być przygotowany na tzw. "kryterium uliczne" (pojęcie z lat 80), czyli masowe protesty. Toteż bardzo istotna jest stała mobilizacja pod jednym hasłem. Demokracja!. Musimy mieć również świadomość, iż dla rządzących owe 10 milionów gniewnych ludzi jest bardzo niebezpieczne. Nie da się nad nimi zapanować, czczymi obietnicami. Tylko siła może dać kontrolę rządowi nad tym wściekłym tłumem. Czy władza posunie się do takich rozwiązań?
Na wschód od wolności.

Na wschód od wolności.

Od 12 lipca 2020 Polska ze swoją dogorywającą demokracją kolejny raz przybliżyła się do wschodnich standardów zarządzania państwem. Mało tego proces zbliżania nabrał tempa i coraz trudniej będzie go zatrzymać, zaś przygotowane przez PIS nowe projektu ustaw mogą na lata zmienić ustrój polityczny w Polsce. Czy uda nam się zatrzymać ten szaleńczy marsz ku dyktaturze?

Zakończone wybory ujawniły w Polsce słabość naszej sceny politycznej i jej całkowite zaspawanie przez Zjednoczoną Prawicę, która pod wodzą PIS zalewa kraj "dobrą zmianą". Słabość ta nie polega bezpośrednie na niemożności wygrania wyborów z antydemokratycznym blokiem partii, ale na niemożności zjednoczenia się w celu owego zwycięstwa. Nasi politycy opozycyjni nadal nie zauważyli, że Jarosław Kaczyński był w stanie zjednoczyć początkowo dość podzieloną prawicę w celu osiągnięcia wspólnego celu. Partie demokratyczne tym czasem zajęte wewnętrznymi walkami o przywództwo nad nadal podzieloną, a więc politycznie nieistniejącą opozycją  Osiągnięcie zwycięstwa w wyborach prezydenckich ujawni kolejny problem, gdyż Zjednoczona Prawica nie jest monolitem, a blokiem partii o podobnych, lecz nie takich samych celach. Pierwszą i największą kością niezgody wśród przywódców partii w ZP, będzie objęcie schedy po szykującym się do politycznej emerytury Jarosławie Kaczyńskim. Co za tym idzie  nowy przywódca będzie musiał opowiedzieć się za kontynuacji bądź nowym kursem narodowo-konserwatywnej prawicy, co wywoła z kolei następne wewnętrzne napięcia..

Planowany na jesień i kongres PIS może pozostawić partię w sytuacji, gdzie upojona zwycięstwem i zajęta jeszcze jego konsumpcją będzie musiała nagle znaleźć następcę prezesa. Ten na chwilę obecną osiągnął co chciał i stać go teraz na oglądanie swojego dzieła z pewnej perspektywy. Na dzień dzisiejszy większość polityków ZP nie dość, że nie wyobraża sobie odejścia na emeryturę swojego przywódcy, to nawet nie widzi w swoich szeregach polityka podobnego formatu, który pozwoliłby na zachowanie ZP w obecnej formie i jedności. Faktem jest, iż od jakiegoś czasu w łonie Zjednoczonej Prawicy trwa walka buldogów pod dywanem o stanowiska po planowanej jesienią rekonstrukcji rządu. W łonie bloku ujawniły się wyraźne frakcje zaciekle zwalczające się już w trakcie trwania kampanii wyborczej Andrzeja Dudy. Wszystko wskazuje na to, iż Kaczyński przekaże ster ZP swojemu nieformalnemu delfinowi Zbigniewowi Ziobro, który nie ma wystarczającej charyzmy by zarządzać blokiem partii, ale ma wszystkie narzędzia, by za pomocą podskórnych działań i koterii utrzymać w miarę zjednoczoną i zdyscyplinowaną prawicę. To raczej nie wróży nic dobrego dla naszego kraju, gdyż oznacza to, iż PIS diametralnie zaostrzy swój sposób zarządzania krajem.

Obecny ustrój państwa nie jest w prawdzie formalną dyktaturą ale jej "aksamitną" wersją z jej wszystkim wygładzonymi protestami Unii Europejskiej reformami. Reformy te jak wreszcie zauważyliśmy unicestwiły prawie całkowicie podstawę naszego ustroju, a więc trójpodział władzy. Przejmując berło po Kaczyńskim Ziobro będzie musiał liczyć się, że kolejnym krokiem musi być jak najszybsze zakończenie reform sądu i tzw. "repolonizacja mediów". Dopięcie reform sądu polegać ma na całkowitej zamianie obecnych struktur sądów (rejonowych i regionalnych), co umożliwi Ziobrze ponowny nabór sędziów do nowo utworzonych struktur, a co za tym idzie dobraniu wyłącznie zweryfikowanych pod względem lojalności w stosunku do władzy sędziów.
Druga z reform, a więc "repolonizacja mediów" to zawoalowana nazwa politycznej cenzury nowych, narodowych mediów. Ma to polegać na wykupieniu udziałów w zagranicznych mediach w Polsce przez państwo, lub określone podmioty bliskie władzy za państwowe fundusze. Przykładem jest tutaj niedawny (przełom 2018 i 2019), nieudany zabieg mający na celu przejęcie Radia Zet. Rozgłośnia ta będąca do niedawna w rękach czeskich miała zostać (po ogłoszeniu jej sprzedaży) wykupiona za pieniądze jednej ze spółek skarbu państwa przez firmę Fratria. Współudziałowcami tej firmy są bracia Karnowscy ( wydają m.in. wPolityce, Sieci). Obaj bracia cieszą się sporym zaufaniem i względami Jarosława Kaczyńskiego.

Oprócz dwóch wymienionych zmian ustawowych są jeszcze inne. Wymienione jednak zmiany wyraźnie wskazują już na to, iż będą to zmiany o charakterze ustrojowym, wprowadzającym przejściowo  u nas ustrojowy model białoruski lub węgierski. Nowe ustawy  wyraźnie ukierunkują też perspektywę dalszych zmian na sprawdzony w Rosji model putinowski, a potem na własny, autorski model ustroju totalitarnego. Zmiany dopinające formalnie dyktaturę, a więc uzależnienie władz ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej od rządzącej partii oraz wprowadzenie tylnymi drzwiami cenzury w mediach są już wyraźną zapowiedzią izolacjonistycznego kierunku polityki zagranicznej jaki przyjmie Ziobro. Ów izolacjonistyczny kurs będzie miał na celu formalne opuszczenie struktur Unii Europejskiej jako ciała, które narzucało wg. PIS naszemu krajowi zarówno politykę wewnętrzną jak i międzynarodową. Będzie swoistym uwolnieniem się od międzynarodowej kurateli oraz otwarciem drogi dla dowolnie przeprowadzanych zmian i represji w Polsce.

Powyższa analiza kursu PIS jest również swoistym zarysowaniem kształtu całkowicie nowatorskiego systemu autorytarnego będącego swoistą hybrydą kilku innych dyktatur (Chile, Korea Północna, Rosja i kilka innych). Każda z nich wprowadzona została jednak po wieloletnim, wręcz niezauważalnym "tresowaniu" społeczeństwa, polegającego na stopniowym pozbawianiu go wolności. Obecny kurs może okazać się jednak bardzo znacznym przyspieszeniem. Przy obecnej reaktywacji społeczeństwa obywatelskiego (co pokazała frekwencja w ostatnich wyborach) oraz wyraźnym podziałem sił politycznych może być początkiem upadku zarówno Zjednoczonej Prawicy jak i niesionych prze nią narodowo-konserwatywnych ideologi. Wszystko, to zależy od tego kto i jak zagospodaruje powstały nieformalnie obywatelski ruch demokratyczny? Przyszłość Polski zależy też od tego, by ów przywódca był na miarę Lecha Wałęsy i potrafił zjednoczyć, jak również poprowadzić naród do walki o powrót demokracji. Czy obywatele zaakceptują fakt, iż na chwilę obecną jedynie przeklinana przez prawicę demokracja liberalna będzie w stanie zatrzymać ciągoty dyktatorskie, które ujawniły się jeszcze bardzie w dzisiejszym postepidemicznym świecie?
Tak wykuwa się demokracja.

Tak wykuwa się demokracja.

Opadły emocje i kurz bitewny. Już po wyborach. Mylił się ten, kto oczekiwał porażki Andrzeja Dudy, kto oczami wyobraźni widział obecny rząd podający się do dymisji. I mylił się w końcu ten co spodziewał się jednodniowej rewolucji. Obudziliśmy się w tej samej Polsce. Ale coś jednak się zmieniło.


Wielu z nas stworzyło wokół siebie iluzje walki, a wręcz rewolucji. Od kilku miesięcy w ten czy inny sposób emanując swoją dezaprobatą dla rządzących pod różnymi flagami (oprócz białych) szli  protestować. Dziś zawiedzeni ze zwieszonymi głowami rozczarowani są rzeczywistości, w której nic się nie zmieniło. Zadajmy sobie jednak pytania. Czy ktoś obiecał nam nową Polskę nazajutrz po wyborach? Czy ktoś obiecał nam zwycięstwo w rewolucji? Od kilkudziesięciu lat w naszym kraju społeczeństwo obywatelskie w zasadzie nie istniało. No dobrze. Może było uśpione. Ale lata rozpasania i wzrastającego dobrobytu zepchnęło w swoisty letarg zarówno społeczeństwo jak i polityków opozycyjnych. Nieliczne zrywy zazwyczaj kończyły się po kilku dniach, bo np. był mecz, lub bo padał deszcz, bo władza rzuciła nam ochłap by uspokoić nastroje. Przykładem jest lipiec 2017 wyszliśmy na ulice polskich miast. Było nas setki tysięcy w skali kraju. Wyszliśmy po demokrację, aż w końcu zaczęliśmy krzyczeć "3 razy weto!", a skończyliśmy idąc do domu i ciesząc się z 2 zawetowanych ustaw. Jeszcze raz popatrzmy zaczęliśmy od żądań o demokracje, a dostaliśmy 2 mało istotne weta prezydenta. Czy tego chcieliśmy? Poszliśmy wtedy do domu by czekać. No to czekaliśmy i się doczekaliśmy. Oto mamy wyczekany, a więc chyba wymarzony czas. Zamiast obudzić się w nowej rzeczywistości obudziliśmy się z ręką w nocniku. I znowu z własnej winy. 

Jest jednak coś co się zmieniło. Pobudka z ręką w nocniku uzmysłowiła nam, że wszyscy trzymamy rękę w tym samym nocniku. Jesteśmy więc wspólnotą. I tu powinniśmy podziękować PIS i Andrzejowi Dudzie, że tak potrafili zjednoczyć naród przeciwko sobie. Rafał Trzaskowski nie może się więc jawić jak trybun ludowy, który czynami poprowadził naród. On tych niezadowolonych jednak zjednoczył pod jedną flagą. Sztuką teraz będzie to, aby tą jedność utrzymać. Czy starczy Trzaskowskiemu charyzmy, by utrzymać społeczeństwo podzielone na kilka frakcji? Być może. O ile będziemy mieli jeden cel i nie może to być cel jednej frakcji, ale coś co łączy wszystkich. A łączy nas wielki cel. Demokracja. Demokracja która od lat zepchnięta i zapomniana po odświeżeniu znów wraca na scenę. Miejmy nadzieję, że nie będzie tylko wstępem do kolejnych walk plemiennych, ale połączy nasze wysiłki.

Analogia do 1989 roku jest tutaj oczywista. Wtedy też łączyła nas demokracja i też dysponowaliśmy blisko 10 milionową siłą w społeczeństwie. I tak jak teraz mieliśmy te same obawy i nadzieje. Czy uda się owe społeczeństwo obywatelskie utrzymać, czy może zwyciężą interesy partyjne? Udało się. Teraz też musimy mieć takie nadzieje i ... te same obawy. Dochodzi jednak fakt, iż obecnie Polski podział w społeczeństwie jest najgłębszy w naszej historii, bo naród podzielił się na dwie prawie równe grupy, z których żadna nie ustąpi. Musimy mieć tego świadomość. Rację ma tutaj Rafał Trzaskowski mówiąc, iż to początek walki i wielkich zmian. Przed nami długa droga i mnóstwo pracy. Jak już kiedyś pisałem wielkie zmiany idą małymi krokami. To naturalne i nie popędzajmy ich. Nie więc obwiniajmy siebie i innych za swoje zawiedzione, złudne nadzieje i nie obwiniajmy innych o brak za brak walki o owe nadzieje. Działania trwają. Mamy jeden cel, ale inne drogi. Słuszną w tej sytuacji okazuje się być wspomniana przeze mnie pozytywistyczna droga do demokracji jaką wytyczyliśmy przed 30 laty. Jak widać nie wyciągaliśmy lekcji z naszej historii, więc te lekcje musi powtórzyć. Jeśli tej lekcji nie odrobimy, to były to ostatnie w miarę wolne wybory na najbliższe kilka, a nawet kilkanaście lat. Pamiętajmy też, że w tych wyborach nie wygrał Andrzej Duda i PIS, tutaj przegrała opozycja w swojej obecnej formie.

Wczorajsza porażka nie jest więc na razie przegraną i tragedią narodową. Jest poważnym ostrzeżeniem od historii. Tych wyborów nie można było wygrać, bo nie były konstytucyjne, a więc uczciwe. Przegrana zaś dała nam świadomość ilu nas jest i jaką mamy siłę. Dlaczego Andrzej Duda mając w zasadzie nieograniczone środki pieniężne pochodzące z naszych kieszeni, mający do pomocy cały aparat państwa, polityków (których notabene sami wybraliśmy), media które pozwoliliśmy zawłaszczyć, socjal z którego korzystamy nie zwyciężył w pierwszej turze? Bo społeczeństwo obywatelskie to potężna siła jak widać silniejsza niż, państwo. Z blisko 10 milionami obywateli rządzący muszą się liczyć.
wiadomosci.wp.pl
Dlatego popatrzymy na zdjęcia ludzi, którzy stali w kolejkach do punktów wyborczych jeszcze długo po ogłoszeniu wyników sondażowych. To my społeczeństwo obywatelskie, które nie przyszło głosować za tym czy innym kandydatem. To my społeczeństwo, które chce zmian. I mamy w sobie tę siłę by zmienić ten kraj jak widać nawet stojąc w kolejkach do głosowania w 40 stopniowym upale nawet 7 godzin, nawet do rana. To nie jest ważne, to nas nie zatrzymało. Bo lepiej teraz przegrać bitwę, by potem wygrać wojnę, bo tu chodzi o naszą Ojczyznę, bo tak wykuwa się demokracja.











Gdzie roztrzygną się wybory?

Gdzie roztrzygną się wybory?

Gra trwa dalej. Wynik różniący się o 0,8%, to nadal nie jest wynik. Przez całą noc będą spływać wyniki z największych miast, a jutro prawdopodobnie spłyną z zagranicznych komisji. Tam wygrywa Trzaskowski. Ale nie to rozstrzygnie wybory. Nie wynik.


Różnica wskazuje, że przegrana strona (obojętnie która) będzie składać protesty wyborcze, więc werdykt wyborczy ogłosi Sąd Najwyższy. Jeżeli zaś sąd najwyższy w przypadku wygranej PIS podtrzyma werdykt Państwowej Komisji Wyborczej, to... nie chcę pisać co dalej (w skrócie ulica lub kaplica). Jeżeli SN podtrzyma wygraną Trzaskowskiego, to może być jeszcze gorzej.

Póki co jak w 1989 roku znów obudziło się społeczeństwo obywatelskie. Skąd wiem? Popatrzcie na ludzi dalej stojących w kolejkach, by oddać głos. To są prawdziwi bohaterowie. To prawdziwe społeczeństwo obywatelskie. Oni nie przyszli wybierać prezydenta. Oni przyszli zmieniać Polskę. I tak jak w 89 roku, ujawnił się potężny ruch. Nie tak wielki jak wtedy, bo jak widać przepaść między nami jest znacznie większy niż wtedy. Prawie pół na pół.

Szykujcie się więc na długi bój. Gwiazdki jakie umieściłem na ceglanym murze sugerują, że niedługo mogą być one pisane na murach nocą po kryjomu. Jestem jednak dobrej myśli, bo przy tak potężnym wsparciu państwa Duda nie był w stanie znokautować społeczeństwa. A wręcz przeciwnie. Teraz naprawdę zaczyna się bać...
"Po co wam wolność? Przecież macie pieniądze..."

"Po co wam wolność? Przecież macie pieniądze..."

No i mamy niczym mityczny armagedon starcie dobra ze złem. Demokracji z dyktaturą. Dla mnie to już drugie takie wybory. Pierwsze były w 1989 roku i atmosfera była taka sama. Te same nadzieje i obawy, te same dysproporcje sił. Z tą różnicą, że wtedy szliśmy od dyktatury do demokracji, a teraz niestety wracamy z własnej winy od demokracji do dyktatury.


Druga tura wyborów, to nie będzie wybór między dwoma kandydatami. To nawet nie będzie wybór między wizją Polski Andrzeja Dudy a wizją Polski Rafała Trzaskowskiego. Jakże małymi dziś wydają się być żądania antyszczepionkowców, zwolenników zakazu aborcji, czy innych tego typu haseł. To wszystko zeszło na bok. W najbliższą niedzielę będziemy wybierać nie na 5, najbliższych lat. To będzie wybór najprawdopodobniej na najbliższe kilkadziesiąt lat. 

Aktualnie rządzący tak spolaryzowali polską scenę polityczną, że to już nawet nie będą wybory a bardziej plebiscyt. Plebiscyt między wolnością i demokracją a dyktaturą i izolacją. Będziemy decydować, czy chcemy Polski demokratycznej, wolnej, otwartej dla każdego? Czy może Polski pod rządami jednego człowieka, z jedną, obowiązującą każdego wizją państwa, którego jedyne inwestycje to zasiłki socjalne i propaganda. Rządy demokratyczne dają perspektywę rozwoju i wolność oraz odpowiedzialność za idee przez siebie głoszone. Rządy dyktatorskie oparte są o pieniądze, za które kupuje się pieniądze, lub na okrutnej tyranii gdy owe pieniądze się skończą. To całkowita izolacja na arenie międzynarodowej i odcięcie od wszelkich programów rozwoju i pomocy oraz sankcje gospodarcze i polityczne.

Dla zwolennika demokracji wybór jest jasny. Wybieramy wolność i demokrację, gdyż nie godzimy się na pogardę, kłamstwa, rządy chamów, obłudną propagandowe, nienawiść, nepotyzm. To nasze "podziękowanie" dla Jarosława Kaczyńskiego za porzucanie demokratycznej Europy, za przemoc, za muzeum Zenka Martyniuka i za wiele, wiele innych rzeczy. 
Ze swojej strony nie chcę żyć w kraju, w którym wszystkich zrównuje się do tego najgorszego, zamiast motywować do stania się najlepszym, by motywować innych. Czy tak wiele chcę? W większości krajów europejskich jest to normalne jak dzień i noc.


Skąd taki tytuł?
Pod koniec lat 80, jako uczeń technikum odbywający zajęcia laboratoryjne we Wrocławiu woziłem nielegalne wydawnictwa i ulotki opozycyjne do mojego rodzinnego Rawicza (tam były one dystrybuowane). W szkole sprawa wypłynęła i okazało się, że było nas 5 buntowników. Przesłuchiwał mnie wtedy funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa w stopniu kapitana (każda szkoła miała takiego opiekuna). Nie byłem dręczony. Nic z tych rzeczy. Bardziej mnie straszył i politycznie uświadamiał. Nie zapomnę jednak co mi powiedział wtedy zamiast "dzień dobry". Powiedział mi na powitanie "Po co wam wolność? Przecież macie pieniądze...". Tego nie zapomnę.

Jako podsumowanie przyszedł mi do głowy taki wiersz Wojciecha Dąbrowskiego. Według mnie pasuje idealnie do obecnej sytuacji.

"Nie jestem już żaden smarkacz
Łeb mam pokryty siwizną.
Nie zagłosuję na Jarka,
Bo zbyt Cię kocham Ojczyzno.

Niejeden ciężar na barkach
Dźwigałem, znosiłem trudy.
Nie zagłosuję na Jarka
Bo dość mam kłamstw i obłudy.

Gdy spytasz mnie, niedowiarka,
Dlaczego? wyznam ci szczerze:
Nie zagłosuję na Jarka,
Bo w żadną zmianę nie wierzę.

Skąd wiem, że wybór niedobry?
Nie wierzę w zmiany oblicza,
Bo nie chcę powrotu Ziobry
I teczek Macierewicza.

Bo nie chcę mieć Prezydenta,
Co straszy gejem i Żydem.
Co w każdym widzi agenta
I może zaszczuć jak Blidę.

Na Jarka nie oddam głosu
Za czasy, gdy był premierem,
Za ten upadek etosu
I koalicję z Lepperem.

Za to, co wciska ludowi.
Na co pozwala i sprzyja,
Za to, co pisze Sakiewicz
I głosi Radio Maryja.

Za sieć podsłuchów i haków,
Wydanie walki elitom.
Za to, że skłócił Rodaków,
Za IV Rzeczpospolitą.

Dziś w duszy mej zakamarkach.
Odkrywam decyzji sedno:
Nie zagłosuję na Jarka,
Bo nie jest mi wszystko jedno.

Wybaczcie drwinę i sarkazm.
Odporność się z wiekiem zmniejsza.
Nie zagłosuję na Jarka,
Bo Polska jest najważniejsza!"

Czy wiesz, że...?

Czy wiesz, że...?

19 stycznia 1947 roku w Polsce odbyły się pierwsze, powojenne wybory do Sejmu Ustawodawczego. Wybory te od początku do końca zostały przygotowane przez komunistyczny rząd, który nie chciał dopuścić do wygrania ich przez cieszące się dużym poparciem opozycyjne PSL. Przed wyborami do sfałszowania przebiegu i wyników zaangażowano całą machinę państwa. Służby specjalne, wojsko, milicja, rozpoczęły zastraszanie, aresztowania, inwigilację oraz skrytobójcze mordy działaczy opozycyjnych. W ich wyniku unieważniono 10 na 52 list okręgowych list wyborczych, prawa do głosowania pozbawiono ponad 400 000 obywateli, zaś w komisjach wyborczych umieszczono agentów UB i członków partii rządzącej w charakterze mężów zaufania oraz przewodniczących i członków komisji wyborczych. Szacuje się że mimo to PSL zdobyło około 63% głosów. Rząd stworzył więc podwójną dokumentację wyborczą, z której wynikało, że blok rządowy wygrał wybory otrzymując około 80% głosów. Następne tylko częściowo wolne wybory odbyły się dopiero w czerwcu 1989 roku.Jak widzisz dyktatorów wybiera się demokratycznie.
Widzisz podobieństwo?
Uważaj więc na kogo głosujesz.
Zmierzch aksamitnego dyktatora?

Zmierzch aksamitnego dyktatora?

Kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami i na scenie widać znaczące osoby z partii wspierających. Osoby te swoim autorytetem i doświadczeniem legitymizują swojego kandydata na prezydenta. Jednak na scenie Prawa i Sprawiedliwości brak jest takich postaci. Chce się powiedzieć gdzie jest Jarosław Kaczyński?


Już jakiś czas temu prezes PIS wystąpił na scenie mobilizując młodzieżówkę partii do aktywnego wsparcia Andrzeja Dudy w kampanii do wyborów prezydenckich. Niezbyt długa i raczej mało płomienna mowa przemknęła wśród komentatorów bez większej uwagi. Czyżby była to zagrywka sztabu PIS? Aż się nie chce wierzyć. Jednak patrząc w ubiegłe miesiące z rzadka można było widzieć Kaczyńskiego na mównicy. Za to widać go zmęczonego i rozdrażnionego w sejmie.

Fakt, iż za pewne obecne słupki poparcia nie nastrajają w sposób pozytywny prezesa. Budząc rozdrażnienie i niepokój w sztabie zapewne wprawiły szefa we wściekłość, co potem przełożyło się na panikę w sztabie. Panikę tą widać do dziś, ale Jarosława Kaczyńskiego nadal nie widać. Zachowuje się jakby już wiedział jaki będzie wynik wyborów i nie opłaca mu się występ na scenie. Za kilka dni członków PIS i sojuszników tej partii może czekać klęska. Prawdopodobnie niewielką ilością głosów, ale jednak klęska. Jednak prezes nie byłby sobą, gdyby nie miał opracowanych już kilku ruchów naprzód. 

Ci którzy śledzą media narodowo-konserwatywne zauważyli pewnie, że zmienia się ich retoryka. Nie ma już wizji czynów nowego starego prezydenta, ale snuje się opowieści o tym, co nam grozi w przypadku wygranej Rafała Trzaskowskiego. Sztabowcy pokazują futurystyczny obraz Polski rozdrapywanej przez Niemców i gejów razem z "kastą" sądowniczą. Oprócz tego media te tworzą już dość konkretne plany zaskarżenia na pewno sfałszowanych przez opozycję wyborów lub wyborów, które znowu nie w pełni się udały ze względu na pandemię.

Tu zaczyna się nowy plan zmęczonego nieustającym pasmem sukcesów własnego rządu, aksamitnego dyktatora. Zaczyna się rola ludzi zaangażowanych przez lata w skomplikowaną sieć powiązań funkcyjno-towarzyskich, które Kaczyński stworzył oplatając niczym pajęczyną wszystkie ważniejsze instytucje państwa. Dlaczego prezes nie posunie się do wprowadzenia stanu wyjątkowego? Cóż, jeżeli chciał by to zrobić, to zrobiłby to własnie już dawno, a na pewno pomiędzy tutami wyborów. Ponadto mogło by to kosztować jego partię utratę sojusznika w postaci Porozumienia Jarosława Gowina. Po ostatniej wolcie z odejściem i powrotem jest on już tak upokorzony, że pretekst w postaci jawnego kontestowania wyników wyborów zmusi go do odejścia z sojuszu. Na pewno zostanie przy Kaczyńskim jego wierny uczeń Zbigniew Ziobro, gdyż razem z prezesem może stanowić naprawdę groźny duet, jednakże już bez zdolności koalicyjnych. Pozostaje więc scenariusz oparty o wykorzystanie Sądu Najwyższego do unieważnienia wyborów. Paradoksalnie jednak w tej kluczowej instancji może ujawnić się grupa sędziów, którzy nie będą chcieli legitymizować manipulacji wynikiem wyborów. Gdyby jednak prezesowi wszystko się udało, to otworzy mu się droga do spokojnej emerytury politycznej. 
fakty.interia.pl
Dziś jest już zmęczony ciągnięciem tego trójkołowego wozu.  Pozostawi po sobie zdolnego i godnego następcę w postaci Ministra Sprawiedliwości, który z chęcią przejmie schedę po swoim nauczycielu. Kaczyński do końca pozostanie jego mentorem i doradcą. Z wygodnego fotela prezes będzie mógł podziwiać swoje dzieło kontynuowane i rozwijane przez wiernego Zbigniewa. Prezes Solidarnej Polski od dawna podsuwa stosunkowo ekstremalne rozwiązania Kaczyńskiemu. Jednakże teraz będzie je mógł samodzielnie realizować. Z dużą dozą prawdopodobieństwa (po dotychczasowych poczynaniach) można stwierdzić, że Ziobro rozpocznie swoje rządy dość łagodnie od likwidacji wolnych mediów. Potem stopniowo będzie "dokręcać śrubę" i rozbudowywać aparat państwa i obsadzając przede wszystkim swoim ludźmi spółki państwowe. To z biegiem czasu doprowadzi do waśni w koalicji i jej rozpadu. Do tego czasu mogą jednak minąć lata. Wszystkie poczynania Jarosława Kaczyńskiego mogą jednak okazać się przy działaniach Ziobry zaledwie aksamitną dyktaturą, za którą jeszcze możemy zatęsknić.

To na razie tylko scenariusz, w którym zmierzch aksamitnego dyktatora rozpocznie o wiele twardsze rządy Zbigniewa Ziobry. Chciałbym się mylić i oddać rację Donaldowi Tuskowi mówiącemu o Kaczyńskim "ciamajda". Miejmy nadzieję, że ten czarny scenariusz nigdy się nie wydarzy.  Ale czy na pewno?
Czy wiesz, że...?

Czy wiesz, że...?

W lipcu 1932 roku hitlerowcy po raz pierwszy wygrali wybory parlamentarne, ale nie byli w stanie stworzyć rządu większościowego. Rozpętali kryzys polityczny i 6 listopada 1932 roku ponownie odbyły się się demokratyczne wybory do niemieckiego parlamentu Reichstagu. Wybory te znowu wygrała nazistowska partia NSDAP. Hitlerowcy zdobyli 33% głosów. Były to ostatnie wolne wybory w przedwojennych Niemczech. W styczniu 1933 roku Adolf Hitler kryzysem wymusił powołanie go na kanclerza.
Kolejne wolne w Niemczech odbyły się w 1949 roku, zaś wolne wybory zjednoczonych Niemiec odbyły się dopiero w 1990 roku.
Jak widzisz dyktatorów wybiera się demokratycznie.
Widzisz podobieństwo?
Uważaj więc na kogo głosujesz.
"Nie jestem zwolennikiem szczepień obowiązkowych". W co gra Andrzej Duda?

"Nie jestem zwolennikiem szczepień obowiązkowych". W co gra Andrzej Duda?

Wczoraj prezydent Andrzej Duda był łaskaw stwierdzić na de facto konferencji prasowej w Końskich, że nie jest zwolennikiem jakichkolwiek szczepień obowiązkowych.
Powyższe stwierdzenie prezydenta raczej nie jest pomyłką, ani wpadką co jakby nie jest obce Panu Dudzie, a co jego sztabowcy jak na razie nie wiedzą jak tłumaczyć. W konsekwencji tych słów chyba jesteśmy świadkiem ożywienia kampanii, która od pewnego czasu nie wnosiła nic ożywczego do polityki.

Stwierdzenie prezydenta bez wątpienia zmieni optykę patrzenia wielu zarówno niezdecydowanych jak i zdecydowanych wyborców. Trudno jednak na chwilę obecną ocenić, czy zyskał antyszczepionkowców jako zwolenników, czy zyskał sobie spore grono przeciwników z grupy dotychczas niezdecydowanej.
Po pobieżnej lekturze grup opozycyjnych na mediach społecznościowych można odnieść wrażenie, że grupom tym ubędzie sporo członków. Od końca kwietnia można było widzieć spore ożywienie środowiska antyszczepionkowców i zwolenników innych spiskowych teorii. Zapewne można to przypiąć na karb pandemii, kwarantanny w domach, rozpoczęcia kampanii i nie zawsze uzasadnionym lub wręcz absurdalnym obostrzeniom społecznym. Jednak jako, iż większość z tej społeczności nie jest zainteresowana demokracją, a jedynie uzyskanie obietnic związanych ze zniesieniem obowiązkowych szczepień, to zyskując niespodziewanego sojusznika chętnie, go teraz będą wspierać.
Logicznie myślący ludzie, pragmatycy nie poddający się impulsom nie opierają swojej wiedzy o "autorytety" z youtuba, którzy z medycyną najczęściej mają niewiele wspólnego. Jednak, jeżeli sztab Andrzeja Dudy stwierdził, iż bilans tego posunięcia opłacił się i przybędzie głosów jego kandydatowi, to mogą podobne działania jeszcze mogą się powtórzyć na finiszu kampanii. Pamiętajmy, że to najlepszy moment, bo konkurencja nie zdąży już odpowiedzieć przed ciszą wyborczą. Póki co pogratulować tylko Dudzie i antyszczepionkowcom wzajemnego ich sojuszu. W końcu są siebie warci, gdyż spora ich część wywodzi się ze zwolenników konfederacji, której poglądy są antydemokratyczne, a paradoksalnie antyszczepionkowcy chcą oprzeć swoje żądania właśnie o demokrację.
Póki co wczoraj przeżyliśmy na własnej skórze tzw. rzeczywistość równoległą. To znaczy równolegle mieliśmy (zgodnie z zapewnieniami sztabów) do czynienia z dwiema równoległymi debatami kandydatów na prezydenta. Faktycznie jednak, jak sami zauważyliśmy były to konferencje prasowe różniące się tylko różnorodnością i ilością dziennikarzy oraz obecnością w Końskich "publiczności". Wydarzenie to, będzie zapewne miało znaczenie historyczne, gdyż pierwszy raz od zmiany ustroju w 1989 roku nie będziemy mieli wspólnej debaty obu kandydatów. To bardzo niebezpieczny precedens na przyszłość.
Dziwne to czasy, ale nie jest to winą tylko pandemii. W sobotę podczas wizyty Rafała Trzaskowskiego w Kaliszu rozmawiałem z Cezarym Tomczykiem będącym szefem sztabu kandydata KO na prezydenta RP. Na nurtujące mnie pytanie odnośnie niekonstytucyjności tych wyborów odpowiedział, że w tej chwili konstytucja została tak podeptana, że (jak dobrze zrozumiałem) dalszej jej deptanie nic nie zmieni. Muszę powiedzieć, że owa odpowiedź mnie zaskoczyła, bo czy ów fakt tłumaczy branie udziału w dalszym deptaniu ustawy zasadniczej? Przecież KO ma się za obrońców konstytucji. Dlatego uważam, że po ewentualnej wygranej Trzaskowskiego (co raczej obecnie nie jest możliwe bez zgody Prawa i Sprawiedliwości i ich sojuszników) nowy prezydent winien przywrócić sytuację prawną kraju do pozycji sprzed "dobrej zmiany" i doprowadzić do nowych w pełni konstytucyjnych wyborów prezydenckich.

O ile słowa posła Tomczyka nie zdobędą takiego rozgłosu (a szkoda), o tyle słowa prezydenta uważam, za przejaw daleko posuniętego koniunkturalizmu wyborczego. Cynicznego wyrachowania polegającego na zyskaniu kilku dziesiątych procenta w wynikach wyborów kosztem szafowania zdrowiem obywateli swojego kraju, w tym i swoich wyborców. Trudno więc stwierdzenie prezydenta komentować, gdyż po prostu ono wstrząsnęło każdym myślącym racjonalnie obywatelem dbającym o swoją rodzinę. Głowa sporego kraju znajdującego się w sercu zjednoczonej Europy, w XXI wieku mówi takie nieodpowiedzialne słowa. Czy prezydent liczy, że jego zdanie nie odbije się echem w krajach, które przygotowują się do wysłania ludzi na Marsa? Czy za chwilę zakwestionuje istnienie pandemii?
Z chłopa - król, czyli epopeja chama narodowego.

Z chłopa - król, czyli epopeja chama narodowego.

Na pozór nic go nie odróżnia od innych ludzi. Ma dwie ręce, dwie nogi, oczy, uszy, usta. Wszystko ma na miejscu. Póki się nie odezwie. Póki swymi wypowiedziami i zachowaniem nie roztoczy wokół siebie unikalnej wręcz aury odstręczającej nie tylko od heglowskich intelektualistów, ale i od zwykłych przyzwoitych ludzi. Ma to coś co czyni go... chamem, ale takim naszym, narodowym.


Nasz cham towarzyszy nam jak tylko długa jest historia Polski. Doskonale miewał się pod panowaniami różnych królów i książąt. Jak ryba w wodzie czuł się wśród purpury prałatów. Opiewali o nim wielcy poeci, pisarze, a i wśród muzyków zawsze był opiewany pieśniami. Kim więc był ów cham, że tak doskonale przetrwał w idealnej wręcz formie w naszej historii od jej zarania do dnia dzisiejszego?

Bez wątpienia cham miał, ma i będzie miał doskonałe umiejętności przystosowawcze do dowolnych grup społecznych stanowiących warstwy naszego społeczeństwa. Zawsze potrafił się wpasować w rządy i purpury w zasadzie nie mając jakiegokolwiek związanego z tym wykształcenia. Mało tego zazwyczaj cham nie miał żadnego wykształcenia, ani doświadczenia. Jego moc zawsze więc oprócz umiejętności, oprócz dopasowania polegała na tzw. posiadaniu pleców. Oznacza to nie mniej nie więcej, że cham nasz był podwieszony do kogoś znaczącego. Tenże sponsor w swoisty sposób hodował i hoduje sobie swojego chama i używa do różnych zadań, których sam przez swoją wyimaginowaną pozycję nie podjąłby się. Cham zaś pełniąc również funkcję pożytecznego idioty pełen radości i zapału realizuje polecenia sponsora, czując się przez niego doceniony.
Jak widać od zawsze cham wywodzi się z grup społecznych obdarzonych chronicznym lenistwem intelektualnym i całkowitym brakiem ambicji. W końcu to cham jest poniekąd jest adresatem powiedzenia "Bierny, mierny, ale wierny". I tenże że osobnik podlany narodowym sosem uwypuklającym nasze przywary staje się pełnoprawnym chamem narodowym, a po określonym czasie wierności głupocie narodowej staje się (o zgrozo!) tzw. prawdziwym Polakiem ikoną dzisiejszego Polaka.
rmf24.pl
Dzisiejszy przeciętny cham po latach ewolucji jako szczery wyznawca kultu siły i brutalności (polski cham nie może bez tego istnieć) nie chce i nie pragnie w społeczeństwie być szanowanym. Polski cham chce, by się go bano. Oprócz masywnej swojej postawy z nieodłącznymi "dziarami" i wyłysiałą czaszką jest on również o dziwo osobą na swój sposób cnotliwą. Cnotą dla niego jest przykryta brutalną siłą oraz prostactwem głupota.
Jednak są też chamy będące w swojej grupie elitą. Tak, nawet cham awansuje. Ci wyjątkowi członkowie swojej kasty zostali wykorzystani przez swoich mocodawców w sposób bardziej finezyjny. Lecz myli się ten, kto wiąże to z inteligencją chama. Jako, iż polski prostak nie może pozwolić sobie na lewackie zwyczaje zwane "myśleniem" ich chmurne czoło nie marszczy żadna (nawet czysto przypadkowa) myśl. Czoło polskiego prostaka musi być gładkie od myśli jak jego zwoje mózgowe. Wracając do sponsora wykorzystuje on w sposób bardziej finezyjny po prostu jego głupotę. Dzięki temu rasowy cham staje się rasowym... politykiem, członkiem partii grupującej takich jak on, ale zarządzanej przez na swój sposób inteligentnego prezesa. No cóż wśród ślepców jednooki jest królem.

Złóżmy więc w tym miejscu hołd przynależny Tadeuszowi Dołędze-Mostowiczowi za tak doskonały obraz polskiego chama i prostaka w osobie Nikodema Dyzmy. Za przerysowany choć szczery obraz potępienia "burżuazyjnej" mądrości kosztem jedynie słusznej głupoty. I w końcu złóżmy szczery hołd za sposób w jaki pisarz oddał postać mocodawcy owego chama. Narodu, który umył, ogolił i ubrał chama w garnitur. Założył prostakowi lakierki i krawat, spryskał wodą kolońską, a potem powiedział mu że właśnie został politykiem. Narodu, który doceniwszy zasługi chama polskiego uczynił go posłem, czy senatorem, a nawet prezydentem.
wprost.pl
Tak, to my uczyniliśmy chama politykiem i to my potem oburzamy się dyktaturą chamów. To my stoimy na wiecach bezradni, gdy prostak panosząc się na swoich włościach co rusz upokarza nas na oczach zdumionej Europy. Czy personifikując go do roli Janusza, czy Grażyny myśleliśmy o tym, że sami się nimi staniemy? Czy zauważywszy swój błąd ostatecznie zgodziliśmy nadać mu swą twarz, bo to w końcu nasz cham, narodowy?
Polaka kac polityczny

Polaka kac polityczny

Trwa rozliczanie na gruzach wśród różnych ugrupowań demokratycznych. Wśród zgliszcz partii, jęków porażek i złorzeczeń toczą się głowy sprawców zawiedzionych nadziei. Nad tym zaś cichutko rozpala się kolejny płomień kolejnej nadziei. Czy i tym razem na własne życzenie zawiedziemy swoje nadzieje?


Przed nami kolejna, decydująca runda pseudowyborów prezydenckich, i gdy w obozie jaśnie nam panującego "Długopisa I" tworzone i realizowane są nowe strategie w obozie opozycji trwają kłótnie i wzajemne rozliczanie. O ile przeciwnicy próbują nas przekonać nie bez skutku do swoich racji o tyle w obozie opozycji pogłębia się szańce nie szukając nawet sojuszników. Wśród opozycji trwa w najlepsze wojna każdego z każdym w oparach politycznego kaca.

Przed pierwszą turą media społecznościowe pompowany był do absurdalnych rozmiarów balon nierealnych nadziei na uczciwe wybory. Piewcy tejże nadziei roztoczywszy wspaniałe widoki wiktorii demokratycznej nie słuchali lub w ogóle nie brali pod uwagę zdań specjalistów od prawa konstytucyjnego w postaci profesorów Andrzeja Zolla i Andrzeja Rzeplińskiego. Prawnicy ci ostrzegali o niekonstytucyjności, a co za tym idzie realnej możliwości dokonywania manipulacji w toku i w wynikach wyborów prezydenckich. O zagrożeniach tych wspominali niektórzy politycy i komentatorzy polityczni. Czy lepiej było mamić się nierealnym marzeniem, czy spojrzeć jednak prawdzie w oczy i przygotować się na nieuczciwe zagrania władzy?

Media każdego rodzaju żyją swoim życiem jakże różnym od realiów. Na facebooku nie raz pojawiały się sygnały (sam je też publikowałem), by członkowie co raz to tworzonych grup nie byli tak naiwni. Ostrzeżenia spotykały się z ostracyzmem zarzucaniem defetyzmu. Osobiście liczyłem na pewnego rodzaju opamiętanie po ogłoszeniu wyników pierwszej tury, ale srodze się pomyliłem.

Z chwią ogłoszenia wyników sondażowych w pierwszej turze w mediach społecznościowych rozpoczął się hejt. Wrogiem stał się każdy, kto ma inne poglądy niż dwa ogólnie obowiązujące, czyli bycie zwolennikiem Trzaskowskiego bądź Dudy. Spotykam się z olbrzymimi podziałami zarówno w rodzinie jak i w pracy, czy wśród znajomych.
Podziały te nie były tak duże przed pierwszą turą. Można było się spotkać z hejtem, ale nie w takim stopniu. Bo jak można w tej chwili nazwać wyparcie się wręcz rodziny, wykluczenie części znajomych, czy zwolnienie pracowników mających inne poglądy? Dokąd to prowadzi? Czy będziemy rozwiązywać dyskusje drogą samosądów? A może zamiast wyborów wojna domowa?

Patrząc na te procedery dochodzę do wniosku, że "działacze" opozycji facebookowej, absolutnie nie są ludźmi za którymi mógłbym pójść na ulicę. Gdy obserwuję, jak lekką ręką z fakowych źródeł wrzucają plotki do grup wzniecając kolejne fale hejtu zastanawiam się, czy to  szaleńcy, czy prowokatorzy? Zarówno w swym szaleństwie jak i prowokacji są doskonali. Czy pójdziemy więc jak stado baranów za szaleńcem? Czy jednak zreflektujemy się i starając się nie upodabniać w swej nienawiści do politycznych przeciwników wybierzemy sprawdzone w protestach środowiska opozycyjne? A może nie pozwala nam na to urażona duma niespełnionych opozycjonistów?
Copyright © Polityka z Bliska , Blogger