Ciąg dalszy nastąpi...

Ciąg dalszy nastąpi...

No to wszystko już wiadomo i zgodnie z przewidywaniami będzie druga tura w niekonstytucyjnych wyborach na prezydenta. Bez wątpienia sukcesem obu stron jest frekwencja wyborcza co należy wyraźnie zaznaczyć. Zarówno scena polityczna jak i widzowie tego spektaklu zaaferowani wynikiem obstawiali i obstawiają jaki będzie wynik końcowy i kto komu bardziej dowali. Ot polskie piekiełko. Zobaczmy więc, jaki my (piszę tu o demokratach) mamy stan posiadania i co możemy potencjalnie, jeszcze ugrać.


Pierwsza tura dla obecnego prezydenta, który pretenduje do drugiej kadencji okazała się dojściem do granicy. Twardy elektorat pozostał przy Andrzeju Dudzie, zaś elektorat zmienny jak widać po wyniku rozszedł się na kilku pozostałych kandydatów. Czy powróci? Trudno przewidzieć, ale jeżeli nie pozostał, to raczej nie wróci. Jedynym rezerwuarem poparcia może być dla Andrzeja Dudy grupa niezdecydowanych wyborców, która obecnie oscyluje wokół 10% i wątpliwy elektorat Krzysztofa Bosaka. Tu jednak jako, iż są to typowi antysystemowi wyborcy kontestujący obecną scenę polityczną raczej nie możemy się spodziewać znaczącego przepływu elektoratu ani w stronę Dudy, ani Trzaskowskiego. Pewna grupa wyborców konserwatywnych z elektoratu Kosianiaka-Kamysza może jednak poprzeć Andrzeja Dudę w drugiej turze. Tak czy owak obecny prezydent ma nie lada problem mimo, iż nadal jest faworytem wyborów.

Równie trudna sytuacja panuje w obozie demokratycznym. Rafałowi Trzaskowskiemu także skończyły się zapasy. Dodatkowego elektoratu musi poszukać u byłych konkurentów. Osierocony i rozdrobniony pierwszą turą elektorat kilku liczących się kandydatów opozycyjnych może poważanie zasilić wyborców Rafała Trzaskowskiego (do czego on gorąco zachęca). Jednak mimo o wiele większego potencjalnego zapasu głosów Trzaskowski może nie zebrać ilości wymaganej do wygrania drugiej tury. Zagrożeniem jest tutaj fakt, iż większość z elektoratu pozostałych kandydatów demokratycznych wspierała swoich faworytów właśnie z myślą o alternatywie dla Trzaskowskiego. Jest to więc równie chwiejny elektorat jak wyborcy Krzysztofa Bosaka. Paradoksem jest jednak to, iż w przypadku tego ostatniego (ze względu na charakter wodzowski partii), to on może zadecydować komu głosy przekaże i jego wyborcy raczej posłuchają sugestii "wodza". Natomiast w przypadku partii np. Szymona Hołowni żadne nawoływania raczej nie przyniosą skutku. Wyborcy o przepływie zadecydują i tak sami.

Co może więc zrobić Rafał Trzaskowski, aby w ciągu 2 tygodni zrobić to czego jeszcze nie udało się nikomu? 

Po pierwsze, to wzmocnić swoje zapewnienie o niezależności od macierzystej partii. Odcięcie się od przestarzałej wizji Platformy Obywatelskiej na rzecz nowej alternatywy dla tej partii może spowodować, iż zatrzyma się odpływ poparcia dla PO i Trzaskowskiego. Ryzykiem jest jednak teza, iż twardy elektorat PO może nie znaleźć w tej wizji swojej przyszłości. Jednak gra jest warta świeczki, bo tylko w ten sposób Rafał Trzaskowski może pozyskać wyborców konkurencyjnych kandydatów, którzy w końcu szukali przywódcy nowego ruchu, który zburzy stary, zabetonowany układ składający się z aparatczyków PIS i PO.

Po drugie. Należy pamiętać, że tylko tzw. beton wyborczy popiera kandydata dla ideologii. Reszta zaś zwolenników ze względu na hasła socjalne, ekonomiczne, polityki międzynarodowej i inne. Ten liberalny obszar elektoratu Andrzeja Dudy, to paradoksalnie obszar, gdzie sztab Trzaskowskiego może potencjalnie znaleźć niewielki, ale jednak zapas głosów poparcia.
chrzanowski.pl
Druga tura, to zawsze bardzo zacięta walka i najczęściej gra toczy się o garstkę głosów. Dlatego istotne jest też to co robią wyborcy. Obecny kac polityczny wyborców demokratycznych może doprowadzić do upadku morale i przegranej swojego faworyta. To też nie należy szukać obecnie winnych braku zwycięstwa w pierwszej turze i nie prowokować żadnych działań, które mogły by obóz podzielić. Na rozliczenia przyjdzie czas. Trzaskowski ma rację mówiąc, iż obóz demokratyczny powinien nadal się łączyć, bo już integracją udało się doprowadzić do drugiej tury w starciu z tytanem wspartym przez cały aparat partii i państwa. Dlatego skrajne oddzielanie się od wyborców Dudy rowem niezgody, a nawet swoista ich stygmatyzacja z pewnością będzie miała odwrotny skutek. Zwiększenia ilości głosów "za" nie należy szukać w swoim obozie, bo one już tam są. Tam należy je pielęgnować, aby ich nie stracić. Głosów "za" należy szukać właśnie wśród przeciwników, których trzeba do swojej wizji Polski przekonać. Tak, to trudne zadanie, ale nie niemożliwe. Po to własnie należy się integrować, aby wspierać się ilością i siłą argumentów w dyskusji z przeciwnikami politycznymi. Jako wyborcy musimy zrozumieć, że wygrana polityczna to suma wszystkich walk na argumenty jakie prowadzą wyborcy. Sztab i faworyt zachęca i zagrzewa.
mpolska24.pl
Jednak nad całymi tymi pseudowyborami pieczę sprawuje ktoś, kto zażyczył sobie owego spektaklu. To szeregowy poseł partii rządzącej Jarosław Kaczyński. To on na wielkiej politycznej szachownicy obecnie rozstawił i rozgrywa sam ze sobą dramatyczną partię szachów. W swoim mniemaniu musi ją w ten czy inny sposób dograć do końca, by udowodnić sobie, że stał się wymarzonym zbawcą narodu i nowym naczelnikiem. Obecnie świadomie lub nieświadomie na własne życzenie stajemy się pionkami na jego szachownicy. Elementami jego fantastycznej zabawy. Dramatyzm całej sytuacji nadaje jednak fakt, iż kupiony socjalnie elektorat PIS nie wie co to jest wolność, konstytucja i demokracja o ile nie mieści się to plastikowej reklamówce z marketu. Dla tego elektoratu hasła te muszą dać się przeliczyć na złotówki, by na nie zagłosować. Na chwilę obecną dosypaniem socjalnego grosza Kaczyński może spowodować, że większość wyborców PIS stanowiących bądź, co bądź Naród może przymknąć oczy na aresztowania wśród opozycji. Idąc zaś dalej wprowadzenie kolejnego olbrzymiego pakietu socjalnego mogło by doprowadzić do całkowitego zamknięcie oczu na fizyczną wręcz likwidację opozycji. Na razie Jarosław Kaczyński pilnie będzie obserwował słupki poparcia, dla swojego faworyta. Jeżeli będą wzrastać, to jako świadoma wagi czasu część społeczeństwa mamy przegrane "wybory", jeżeli zaczną spadać mamy przegraną przez możliwy stan wyjątkowy demokrację i wolność. Wybór należy do nas.

Dla wieli z nas Białoruś jest państwem tyleż bliskim, co... dalekim. Zgodnie z naszą zaściankową naturą nie interesujemy się tym co się dzieje po za naszym grajdołem, czyli za naszą wschodnią granicą. Może więc czas się przyjrzeć i zaznajomić się z panującymi tam zwyczajami rządzących w stosunku do opozycji? Może warto zacząć współczuć sąsiadom ze wschodu i uczyć się od nich jak mimo tego opozycja ta nadal jeszcze walczy? Może mimo wszystko warto zacząć się tego uczyć od nowa?

Tekst ten pisałem nie jako zwolennik jednego z kandydatów, ale jednej z opcji. Opcji demokratycznej. Nie uznaję legalności tych wyborów, a już na pewno biorąc w nich udział nie będę zwolennikiem zasady "cel uświęca środki". Nawet, gdyby w niekonstytucyjnych wyborach (co jest ze swej definicji niemożliwe) jakimś cudem wygrał wygrał faworyt opozycji, nie uczyni to tego spektaklu konstytucyjnymi wyborami. Byłem za ich zbojkotowaniem, a teraz jestem i będę za ich unieważnieniem i rozpisaniem nowych, w pełni konstytucyjnych wyborów przypadających w okresie bezpiecznym od pandemii. Dlatego mój udział w tych wyborach bardziej traktuję, jako możliwość wyciągnięcia wniosków na przyszłość i możliwość zapoznania się oraz zrozumienia trendów socjologicznych panujących w elektoracie PIS, który od zawsze mnie fascynował.
Diabelska alternatywa. Między demokracją a honorem.

Diabelska alternatywa. Między demokracją a honorem.

Za kilkadziesiąt godzin przyjdzie nam, zwolennikom demokracji i honoru zmierzyć się z potężnym dylematem, w którym znaleźliśmy za równo z cudzej jak i naszej winy. Czy biorąc udział w farsie zwanej wyborami wyrzekniemy się honoru, czy zbojkotowawszy wybory ocalimy narodowy honor?


Dlaczego dylemat ten nas spotkał? Wiadomym jest, iż zostaliśmy przed nim postawienia przez aktualnie rządzącą koalicję partii niezbyt pewnie czującą się w atmosferze demokracji, a przez to nie szanującą Konstytucji. I o ile pojedyncze postacie tej tragifarsy są bez wątpienia uzależnione od przywódcy, a przez to bardziej śmieszne niż niebezpieczne, o tyle postać będąca przywódcą jest postacią bardzo niebezpieczną. To człowiek o olbrzymiej charyzmie, wierze, zaciętości i mściwości. Jawi nam się ona wręcz nierzeczywista i mityczna. Sam On Jarosław Kaczyński. 
Takim widzą go wspomniani niesamodzielni wasale z partii koalicyjnych. Tworząc mit "Naczelnika" zarazili oni tym mitem pozostałą część narodu wszczepiając mu swoisty kult lub nienawiść. Ludziom, którzy przeżyli kult jednostki nie jest to obce. Lata komuny nauczyły nas wielbić lub nienawidzić różnych pierwszych sekretarzy. Czy więc owe lata były dla nas swoistą tresurą, a czasy obecne, to nic innego jak wykorzystanie wcześniejszego przygotowania narodu na nadejście wodza?
Od 1989 roku minęło ponad 30 lat. Przez ten okres przewinęło się przez polską politykę mnóstwo różnych mniej czy bardziej wyrazistych postaci. Jednak mało która z nich miała charyzmę na tyle wielką, by mierzyć się z Kaczyńskim. Już od początku lat 90 te postacie które mogły z tych czy innych przyczyn rejterowały z placu boju, na którym jak niczym wielki drewniany koń u bram Troi tkwił samotnie drwiąc mały, mściwy człowieczek? Czy ktoś miał odwagę stanąć z nim w szranki? Nikt. Najbliżej był chyba Donald Tusk, ale i on zrejterował. 
I tu zbliżamy się do momentu, gdzie pojawia się nasza wina w tym, iż tkwimy w ty paraliżu niemocy. Widząc wielkie rzeczy pomijamy małe. Słuchamy, co chcemy słyszeć. Nie słyszymy więc z pozoru nic nie znaczących słów mających jednak swoje wielkie konsekwencje w niedalekiej przyszłości. Nie słyszeliśmy ostrzeżeń od ludzi związanych z Jarosławem Kaczyńskim w okresie IV RP, że jest bardzo niebezpieczny. To właśnie ludzie, którzy niegdyś bardzo blisko z nim współpracowali wiele o nim mówili, a dziś paradoksalnie są jego największymi oponentami. Czyż to nie Roman Giertych, czy Ludwik Dorn są dziś jego największymi wrogami? Czyż nie był to Andrzej Lepper? I choć nie jest on z mojej bajki wspominam jego ostrzeżenia o dążeniu Kaczyńskiego do dyktatury. Czy milił się?
Ok. Było minęło. Nie wyciągnęliśmy wniosków, ale po 2007 roku mogliśmy dalej budować Polskę o mocnej demokracji chronionej przez odpowiednią Konstytucję. Tymczasem minęło 13 lat, a niepozorna posłanka KO Klaudia Jachira, która w sposób obrazoburczy próbuje zwrócić na siebie naszą uwagę w końcu odważyła się powiedzieć czego słyszeć nie chcieliśmy. I mało tego, żaden z poprzednich autorytetów również nie miał odwagi nam tego powiedzieć. Wspomniana posłanka wypowiedziała słowa, które winny nam brzmieć jak memento: "To wyście nas wybrali.". Krótko, ale jakże treściwie. 

Idąc w niedzielę głosować (lub nie idąc) pomyślmy o tym. Pomyślmy, że gdzieś w zaciszu politycznych gabinetów rozgrywa się niczym dramat Goethego walka o naszą duszę niczym duszę Fausta między Mefistofelesem (dyktaturą), a Bogiem (demokracją). Czyż więc na tym tle wspomniany dylemat nie rysuje się jako diabelska alternatywa? Wyrzeknijmy się więc nieco własnej dumy lub honoru na rzecz ratowania nas i demokracji. Bo jeśli nie będzie demokracji nie będzie też honoru, a bez demokracji i honoru nie ma narodu. W ramach zaś pokuty rozważmy jak w sposób honorowy wkrótce przeprowadzić wybory prezydenckie kolejny (trzeci już) raz, tak by było one w pełni demokratyczne. I w końcu zróbmy to porządnie. Jesteśmy to winni sobie, czyli narodowi i przyszłym jego pokoleniom. 





Pożegnalne zdjęcie prezydentów? W tle koniec kadencji.

Pożegnalne zdjęcie prezydentów? W tle koniec kadencji.

Każde spotkanie prezydenta mocarstwa jakim są Stany Zjednoczone z innym prezydentem wywołuje zrozumiałe zainteresowanie mediów, jednak to spotkanie było inne. Było ono przeprowadzone w czasie, gdy obaj prezydenci ubiegają się o reelekcję, a ich dalsze losy są bardzo niepewne. Z czym więc wrócił prezydent? Czy tylko ze wspólnym, pożegnalnym zdjęciem?


Od początku zarówno media jak i obaj prezydenci dobrze wiedzieli, że nie chodzi tutaj o zwykłe spotkanie bilateralne, ale o zyskanie w oczach swojego elektoratu. Media już po wizycie piszą, iż doszło do spotkania nie dwóch prezydentów, ale klienta i wytrawnego biznesmena. Oficjalnie prezydent Andrzej Duda poleciał do USA, by wytargować przemieszczenie przynajmniej znaczącej części wycofywanych z Niemiec wojsk amerykańskich (efekt popsucia relacji USA-Niemcy). Nie jest żadną tajemnicą, iż aby to pozyskać prezydent mógł zaoferować praktycznie całkowite pokrycie kosztów stacjonowania tych oddziałów oraz (nieoficjalnie) całkowite wyłączenie żołnierzy amerykańskich spod jurysdykcji naszych sądów. Faktycznym zaś pretekstem do spotkania była próba ratowania spadających notowań sondażowych obecnego prezydenta przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi.
Nie jest tajemnicą, że rozmowy zarówno o przemieszczeniu wojsk amerykańskich do potencjalnej bazy w Polsce (słynny Fort Trump) jak i rozmowy o inwestycjach amerykańskich w Polsce prowadzone były od dawna. Nie ma również na razie jakichkolwiek materialnych decyzji odnośnie inwestycji, więc prezydent zapewne uznał, że swoją ofertą przyciągnie oddziały amerykańskie. O to spotkanie prezydent Duda zabiegał uderzająco krótko, gdyż około 2 miesięcy. Dlaczego Trump tak chętnie zgodził się na nie?

Jak wiadomo Donald Trump jest bardziej biznesmenem, niż prezydentem i tak jest postrzegany na całym świecie. Nie przestrzega on pewnych dyplomatycznych konwenansów, bywa nieokrzesany i obcesowy dla rozmówców. Po prostu zna swoją pozycję i potrafi ją wykorzystać. No właśnie. To kluczowe słowo "wykorzystać". O ile status wojsk amerykańskich nie został uregulowany, gdyż Trump dobrze wie, że są kraje europejskie, które mogą mu zaoferować znacznie więcej za stacjonowanie wojsk amerykańskich na ich terytorium. Ponadto nie chce on nadal nie podejmować kluczowych decyzji licząc się (a bardzie obawiając się) z długofalowymi konsekwencjami swojej decyzji ze strony Angeli Merkel. Tak więc pisząc kolokwialnie prezydent Duda był na ten temat "za krótki". Jako, iż tematy dotyczące inwestycji także nie były pozamykane prezydent USA uznał, że wizytę Andrzeja Dudy i jego osobę można wykorzystać do... zwiększenia swoich szans na reelekcję. Pokazał więc naszemu prezydentowi, że jako przywódca najpotężniejszego mocarstwa na świecie nie da się wykorzystać do celów polskiej kampanii wyborczej, co zresztą powiedział mu wprost. Oprócz tego potwierdził wcześniejsze ustalenia odnośnie planowanych amerykańskich inwestycji w Polsce. Zaś temat o współpracy obu krajów przy tworzeniu szczepionki na COVID-19 wykorzystał (po czymś w charakterze obietnicy dla naszego prezydenta), by ogłosić, że... pandemia w USA ustaje.

Ten dość skrótowy opis ukazuje nam jednak jak małe doświadczenie i poważanie na świecie ma prezydent naszego kraju. Absolutny brak umiejętności negocjacyjnych to efekt naiwności dyplomatycznej i megalomanii, którą wykorzystują inny przywódcy. Andrzej Duda w ciągu 5 lat nie nauczył się, że język dyplomacji bardzo często posługuje się eufemizmami. Eufemizm jak wiadomo, to sztuka polegająca na poinformowaniu rozmówcy, aby wracał do kraju w ten sposób, aby ten poczuł podniecenie na myśl o czekającej go podróży i powitaniu go jako zwycięzcy.

Obaj prezydenci tracą poparcie swojego elektoratu, zaś Trump oprócz tego dramatycznie traci poparcie Republikanów, którzy nie mogą mu darować osłabiania pozycji militarnej USA w Europie. Każdy z prezydentów chciał coś ugrać dla swojego poparcia. I mimo, że zarówno jeden jak i drugi przywódca wzbudzają raczej moją dezaprobatę, to spotkanie tych prezydentów przypominało mi walkę Dawida z Goliatem. Po prostu Andrzej Duda to nie ta liga. Szkoda. Mam jednak nadzieję, że kiedyś będziemy mieli prawdziwego, szanowanego przez wszystkich prezydenta.

PIS ma nowy plan na wypadek przegranej Andrzeja Dudy. Czy jest on realny?

PIS ma nowy plan na wypadek przegranej Andrzeja Dudy. Czy jest on realny?

Zwycięstwo Dudy w pierwszej turze, albo... No właśnie. Od kilku dni zauważyć można gwałtowny wzrost liczby komentarzy zarówno trolli jak i polityków z Prawa i Sprawiedliwości dotyczących wygranej Andrzeja Dudy w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Na każdym wiecu przedwyborczym Dudy skandowane są hasła typu "Pierwsza tura!". Jednak sondaże wskazują na nie dość, że drugą turę, a tu wygrana nie jest pewna. Wszystko to zmienia bardzo mocno optykę patrzenia i analiz politycznych. O ci więc chodzi z tą dziwną i nagłą akcją? Czy to kolejna emanacja marzeń Jarosława Kaczyńskiego, czy jego kolejny, machiaweliczny plan?


Jestem bacznym obserwatorem polskiej sceny politycznej i analizuję różne źródła. Podróżując po sieci można znaleźć wiele koncepcji wyborczych, ale większość z nich jest całkowicie nierealna, gdyż opiera się na nielogicznych i niespójnych założeniach. Polityka opiera się na zimnym i wyrachowanym pragmatyzmie i logice. Analizując różne raczej miarodajne źródła można zauważyć, świadome kreowanie nadziei na wygraną obecnego prezydenta w pierwszej rundzie wyborów prezydenckich. Całe grupy trolli krążące po różnych portalach umieszczają tego typu hasła w komentarzach i zdaje się, iż twardy elektorat PIS... zaczyna w to wierzyć. Co się stanie jednak, gdy już w pierwszej turze nastąpi fiasko i Andrzej Duda przegra? Tu rysują się dwa stosunkowo logiczne i spójne, ale skrajnie inne scenariusze. Oba dotyczą właśnie okresu między turami, bo to najbardziej korzystny dla partii Kaczyńskiego czas na działanie związane z zapewnieniem reelekcji obecnemu prezydentowi.

Pierwszy z nich zakłada opisywane już wcześniej wprowadzenie jednego ze stanów nadzwyczajnych, czyli stanu klęski żywiołowej lub (co bardziej prawdopodobne) stanu wyjątkowego pod pretekstem utrzymującej się wysokiej zachorowalności na COVID-19. Innym pretekstem mogą być protesty jakie mogą się potem zacząć ze strony elektoratu PIS.

Drugi scenariusz pojawił się 2-3 dni temu. Ma on na celu wzbudzenie nadziei na wygraną Dudy w pierwszej turze. Po przegranej pierwszej turze zawiedzione nadzieje mogą zgodnie z pierwszym scenariuszem wywołać protesty wyborców PIS, którzy będą dopatrywać się fałszerstw po stronie opozycji. Po nasileniu protestów obóz Kaczyńskiego pod pretekstem uspokojenia nastrojów wśród swoich zwolenników złoży protest wyborczy do Sądu Najwyższego powołując się na niekonstytucyjność wyborów za granicą. Wytrąci tym jednocześnie broń opozycji, która chce podnieść ten zarzut po pierwszej turze w przypadku własnej przegranej. Kaczyński zapewni sobie wtedy ogromną wdzięczność części obywateli jako "zbawca narodu", który obronił go przed zamieszkami. Wtedy pozostanie ostatni bezpiecznik wyborczy Kaczyńskiego. Sąd Najwyższy stanie wtedy w obliczu testu na lojalność wobec swoich mocodawców z PIS. Sędziowie SN będą mieli co prawda (zgodnie z poprawioną ustawą) skrócony okres na rozpatrzenie protestów, ale tu Jarosław Kaczyński może być pewny o wyrok nakazujący powtórzenie wyborów (PIS stosowało już to w Sejmie pod nazwą reasumpcji). W ten sposób partia rządząca bez wprowadzania stanu wyjątkowego (Kaczyński boi się go wprowadzić) kupi sobie tym zgodnie z prawem kilka miesięcy wystarczające do poprawy nadszarpniętego wizerunku Andrzeja Dudy.
koduj24.pl
Nie zmieni to jednak faktu, że nie jest istotne kto wygra te wybory. Nie będą one konstytucyjne i ich wynik nie powinien zostać uznany przez jakiekolwiek demokratyczne siły polityczne w naszym kraju.

Drugi scenariusz może potwierdzać dzisiejsze wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego na wiecu wyborczym w Lublinie. Pod hasłem "Pierwsza tura!" prezes mobilizował i podnosił morale wśród młodych członków i zwolenników PIS. Czyniąc z nich strażników wolności przedstawił im jednocześnie wizję opozycji, która chce im tą wolność odebrać. Reasumując według prezesa powinni być silni i gotowi, gdyż mogą się przydać partii po przegranej.
Przedwyborcza wojna na szczytach władzy. Czy PIS zakończy zabawę w demokrację?

Przedwyborcza wojna na szczytach władzy. Czy PIS zakończy zabawę w demokrację?

Ostatnie dni kampanii wyborczej unaoczniły nam jak głębokie są podziały w polskiej polityce i społeczeństwie. Partia rządzącą nie jest jednak zainteresowana zasypywaniem rowów, ale ich pogłębianiem. Słychać z obozu Andrzeja Dudy (czyli PIS) coraz to groźniejsze pohukiwania, a na wiecach dochodzi do zastraszanie przeciwników obecnego prezydenta. Czy ta eskalacja nastrojów, jest przygotowaniem do czegoś innego?

Dziwna kampania przed dziwnymi wyborami skłania do dziwnych zachowań. Prezes PIS Jarosław Kaczyński sprytnie gra sytuacjami i ludźmi, aby poprowadzić swojego kandydata na prezydenta do zwycięstwa. Od kilku tygodni wydaje się jednak, że stracił kontrolę nad kampanią, gdyż słupki poparcia wolno, aczkolwiek nieuchronnie pokazują przyrost poparcia dla Rafała Trzaskowskiego. Bez wątpienia stoją za tym ciągnące się afery w Ministerstwie Zdrowia, błędy wicepremiera Sasina i rozgrywająca się za jego plecami wojna na górze. Kosztem niespójnych propagandowo i wizerunkowo  działań tworzy się przekaz dla mediów w klimacie "Jest dobrze, ale nie beznadziejnie". Opozycja jednak punktuje na każdym kroku rządzących i cała inicjatywa jest teraz po jej stronie.
Po kilku występach na wiecach Dudy zniknął z nich premier Morawiecki. Jak podaje Onet.pl padł on ofiarą długo przygotowywanej zemsty Jacka Kurskiego. Kurski jako szara eminencja kampanii jest głównym doradcą medialnym Kaczyńskiego i to on doradził prezesowi usunięcie premiera z wieców Dudy. Dlaczego? Tajemnicą poliszynela jest, iż Morawiecki i Kurski od dawna (delikatnie rzecz ujmując) nie darzą siebie sympatią. Chodzi o dostęp do ucha Kaczyńskiego. Kurski nie mógł znieść, iż pupilem Kaczyńskiego był premier więc zaczął wycinać go z materiałów telewizyjnych. Aby uzmysłowić skalę obcięcia promocji szefowi rządu wystarczy stwierdzić, iż obecnie dla premiera zostało przeznaczone tylko 9 sekund głównego wydania wiadomości. Morawiecki w ramach zemsty nie wprowadził 2 miliardowej dotacji dla TVP do budżetu (gdzie to wsparcie nie wymagało by akceptacji prezydenta). W zamian za to dotacja wylądowała na biurku Dudy, który podpisać musiał (propaganda), ale nie chciał (ze względu na budowę wizerunku w rozpoczynającej się nieformalnie kampanii prezydenckiej). Niechęć Dudy do Kurskiego od dawna była znana w kręgach władzy, toteż nikogo nie zdziwiło doprowadzenie przez prezydenta (po podszeptach Morawieckiego) do dymisji Kurskiego. Kaczyński uznał jednak, że Kurski będzie potrzebny w kampanii i były szef telewizji w dniu dymisji... wrócił do firmy jako członek zarządu. Kurski nie wybaczył jednak Morawieckiemu i kilka dni temu doradził Kaczyńskiemu, by ten zdjął premiera ze sceny na wiecach, gdyż niszczy on misternie budowany wizerunek Dudy. Do obozu Kurskiego dołączyli także Beata Szydło i Joachim Brudziński. Nieoficjalnie mówi się też, że Jacek Kurski (mimo, iż jest tylko narzędziem w ręku prezesa) może liczyć na wsparcie Zbigniewa Ziobro, którego wojna z Mateuszem Morawieckim stała się nawet tematem przycinek w rządzie.

Jak widać życie Kaczyńskiego nie jest usłane różami, tym bardziej, że na dodatek nadal istnieje opozycja, która jak tylko może ujawnia kolejne afery i na dodatek wystawiła nowego kandydata na prezydenta. Póki co Jarosław Kaczyński nie znalazł ani haków, ani innej broni na Rafała Trzaskowskiego i walka z nim opiera się o proste, medialnie zagrywki, które jeszcze bardziej ośmieszają sypiącą się kampanię w huku walących się słupków poparcia.

Ile jeszcze Jarosław Kaczyński będzie miał cierpliwości? Cała siła do walki tkwi w twardym elektoracie PIS, który coraz bardziej radykalizuje się. W internecie co rusz znaleźć można (nie licząc trolli) dość proste wpisy nawołujące do wprowadzenia stanu wyjątkowego i likwidacji (nawet fizycznej) opozycji. Słychać na wiecach okrzyki o zwycięstwie w pierwszej turze (którym to tezom całkiem poważnie wtórują politycy PIS). Nie śmieszą już nikogo wpisy na forach o tym, że wybory prezydenckie muszą być wygrane w pierwszej turze za każdą cenę. Niedawna konferencja prezesa PIS, w której straszył on wszystkich, którzy będą przeszkadzać w wyborach rozpoczęła tą falę, a radykalne stwierdzenia Andrzeja Dudy dodatkowo ją podsycają.
Niedawno w Bydgoszczy doszło do przypadku nagranego przez posła Sławomira Nitrasa, gdzie tamtejszy radny z ramienia PIS w sposób dość jasny sugeruje rozmówcy co niedługo się z posłem stanie.

Czy wszystkie te paniczne działania PIS doprowadzą do odpalenia politycznej bomby jądrowej? Czy zbliża się czas gdy Jarosław Kaczyński i jego partia skończy tą (jak można znaleźć w komentarzach internetowych) "zabawę w demokrację" i niedługo "wybije nam ją z głowy"? Czy prezes posłucha swojego najwierniejszego, twardego elektoratu? Wiele pytań potęguje tylko atmosferę niepewności. Może się mylę, ale czas dla naciśnięcia przycisku detonatora powoli staje się wręcz wymarzony.
Ciągle po kole. Polska na zakręcie historii.

Ciągle po kole. Polska na zakręcie historii.


Trwa kampania, kandydaci prześcigają się w obietnicach, a wyborcy za granicą walczą z problemami przy dopisaniu się do list wyborczych. O dziwo jest coś co łączy w poglądach na wybory elektorat wszystkich kandydatów. To przyszłości kraju.


Przed wyborami 28 czerwca 20202 spolaryzowana w Polsce scena polityczna podzieliła się na dwa główne obozy. Za PIS i przeciw PIS. Prosty, łatwy, ale jakże głęboki podział. Największy blok stanowią kandydaci z demokratycznej opozycji w stosunku do aktualnie rządzącej koalicji (PIS, Porozumienie, Solidarna Polska), czyli Rafał Trzaskowski, Władysław Kosiniak-Kamysz, Waldemar Witkowski, Robert Biedroń i Szymon Hołownia. Po drugiej stronie stoi Andrzej Duda wspierany przez PIS i jego koalicjantów. Wszystkie sondaże wskazują na to, iż decydująca walka o fotel Prezydenta nastąpi w II turze wyborów (o ile nastąpi). Jest jeszcze jedna grupa, która głosuje na tzw. plankton polityczny, czyli na Krzysztofa Bosaka, Stanisława Żółtka, Marka Jakubiaka i Mirosława Piotrowskiego i Pawła Tanajno. Paradoksalnie to ta właśnie grupa oraz elektorat niezdecydowany rozstrzygnie o tym, kto będzie nowym Prezydentem RP.

Wspomniana wcześniej polaryzacja spowodowała, że obecne wybory podobne są do wyborów parlamentarnych z 1989 roku. Wtedy scena polityczna również była spolaryzowana na tych za Solidarnością (a przeciw PZPR) i na tych przeciw Solidarności. W obu przypadkach wystąpił polityczny i konstytucyjny kryzys, a kraj znalazł się na historycznym ostrym zakręcie. Sytuacja stała się taka, iż w zakresie przebiegu wyborów wszystko mogło lub może się stać.
Dziś właśnie te spostrzeżenia nas jako wyborców łączą. Bez wątpienia są to jedne z najważniejszych, o ile nie najważniejsze wybory od 1989 roku. To mówią wszyscy kandydaci. Jest jednak jedna drobna różnica. W 1989 roku szliśmy od autokracji do demokracji, a dziś... odwrotnie. To czyni te wybory jeszcze ważniejszymi, a przez to dramatyczniejszymi.

To w tych wyborach rozstrzygnie się, czy będziemy mogli być dumni z tego co zrobiliśmy od 1989 roku, lub czy będziemy musieli powtarzać, to co było do 1989 roku. Czy tego chcemy? Czy jesteśmy gotowi na upadek gospodarki z wiecznymi brakami, międzynarodową izolację bez możliwości wyjazdu za granicę, brak perspektyw, nadziei i wszechwładnej władzy Państwa jako bytu represyjnego? Ciągle po kole? Ciągle od nowa? Nie sądzę.

Być może dalsze słowa wywrą oburzenie na niektórych, ale... wystarczy popatrzeć. Czy jest wola zmiany na lepsze? Tak i to wbrew zdaniu niektórych duża. 21 czerwca 2020 roku miały miejsce dwie manifestacje. Jedna organizowana przez grupy facebookowe (głównie Ogólnopolski Strajk Generalny), a druga prze Strajk Kobiet, środowiska LGBT oraz KOD. Która z nich była liczniejsza? Chęć zmiany widać także po frekwencjach spotkań z kandydatami demokratycznymi.
Do niedawna byłem w grupie, która ze względu na serwowanie nam niedemokratycznych wyborów chciała je zbojkotować. Dziś wiem dlaczego na pewno pójdę na te wybory. Wiem, że raczej nie mamy szans na uczciwą wygraną demokratycznej opozycji, ale idę, by zobaczyć jak wielu ludzi chce zmiany. By ONI zobaczyli ilu nas jest. Ile ludzi chce demokratycznej zmiany władzy. Na to wskazuje ilość ludzi jaka chce wziąć udział w tych wyborach. 
se.pl
Pamiętam opowieść kolegi (emigranta mieszkającego w Londynie), kiedy po upadku poprzedniego rządu PIS w 2007 r. odbywały się przyśpieszone wybory parlamentarne. Pod Ambasadą RP w Londynie stałą wielka kolejka polskich wyborców (emigrantów jak on) i kolega był świadkiem jak do kogoś z kolejki podszedł Anglik, by zapytać za czym stoją? Padła wtedy odpowiedź: "Za demokracją".

Wiem, że wielu przypadkach wybieramy nie to co byśmy chcieli, ale to co musimy, gdyż nie czas na wewnętrzną walkę. Mam też jednak nadzieję, że dzisiejsze 13 latki nie pamiętając koszmaru "dobrej zmiany" za 5 lat nie wskrzeszą znowu trupa. Nie zagłosują wtedy, by zaeksperymentować z "nową" starą partią PIS, lub innymi kwestionującymi zasady demokracji. Przecież Polska, to nie jest zabawka. To nasz, wszystkich kraj.









Wpadka, czy wyborcza zagrywka?

Wpadka, czy wyborcza zagrywka?

Kilka dni temu aspirujący do reelekcji Prezydent Duda na spotkaniu wyborczym stwierdził, iż "LGBT to nie ludzie. To ideologia." Czy była to wpadka, czy świadoma zagrywka mająca na celu podebranie elektoratu Konfederacji?


Andrzej Duda uderzył tym stwierdzeniem bezpośrednio w młodych ludzi, którzy chyba charakteryzują się o wiele większą tolerancją niż ich rodzice. Co ciekawe w słowach tych wtórują mu znani ze swoich ostrych wypowiedzi posłowie Jacek Żalek i Przemysław Czarnek. Czy można uznać to za wpadkę, czy wypadek podczas kampanii?
W przypadku wpadki trudno byłoby stwierdzić, iż wspomniani posłowie tłumaczą Prezydenta. Zaś w przypadku zagrywki, która ma na celu uszczknięcie elektoratu Konfederacji ma to sens. Zaostrzenie prezydenckiej retoryki wyborczej jest chyba świadomą grą. Gdy po drugiej stronie Rafał Tarzaskowski przejmuje elektorat centrum i lewicy Duda rzucił się na zwolenników Krzysztofa Bosaka.
O ile można przyjąć, że takie są reguły walki w kampanii wyborczej (z czym nie wszyscy muszą się zgadzać), o tyle użycie do gry nieświadomej tego młodzieży jest rzeczą haniebną. Ziszcza się więc stare stwierdzenie "Po trupach do władzy". Czy Duda wie kim gra i jak niebezpieczna jest to gra? Zamiast ochrony młodzieży, młodzież stała się elementem rozgrywki przedwyborczej.
Moja córka, nie mająca jeszcze praw wyborczych, należąca do tak zwanej świadomej młodzieży zareagowała szybko. Poniżej jej wpis na Twitterze odnoszący się do słów Andrzeja Dudy. Prosiła jednak o to bym nie podawał jej nazwy profilu. Boi się i trudno się dziwić.







Co Pan knuje Panie Kaczyński?

Co Pan knuje Panie Kaczyński?

Od kliku dni w różnych mediach pojawiają się informacje o możliwości wprowadzenia przez PIS któregoś ze stanów nadzwyczajnych. Jeszcze wcześniej informację taką podał Władysław Frasyniuk na swoim profilu twitterowym. Do pogłosek odniósł się nawet wczoraj Premier Morawiecki. Może więc nie należy zadawać pytania "czy", ale "kiedy"?


Według informacji oficjalną przyczyną wprowadzenia takiego stanu ma być wzrost zachorowań na COVID-19 na terenie kraju (głównie Górnego Śląska). Nieoficjalną przyczyną mają być niekorzystne sondaże wyborcze Andrzeja Dudy jako kandydata na nowego Prezydenta. Przypomnę więc jakie stany nadzwyczajne przewiduje Konstytucja RP.

Pierwszy z nich to stan klęski żywiołowej, to czas w którym państwo może zapobiec lub walczyć, bądź usuwać skutki zdarzeń noszących znamiona klęski żywiołowej lub awarii technicznej o znacznym stopniu. Stan taki można wprowadzić na obszarze całego lub części kraju na czas nie dłuższy niż 30 dni. Okres stanu klęski żywiołowej może być przedłużony na czas określony za zgodą sejmu. W czasie stanu klęski żywiołowej i w okresie 90 dni od zakończenia nie mogą być przeprowadzane żadne wybory i referenda. Pod względem ograniczeń jest to najłagodniejszy ze stanów nadzwyczajnych.

Drugi pod względem ilości ograniczeń praw człowieka i swobód obywatelskich, to stan wyjątkowy. Może on być również wprowadzony na części, albo na terytorium całego kraju na okres nie dłuższy niż 90 dni. Prezydent może go przedłużyć raz na okres nie dłuższy niż 60 dni. Ograniczenia praw i swobód obywatelskich wprowadza się w przypadku zagrożenia bezpieczeństwa państwa, obywateli bądź porządku publicznego. W czasie trwania stanu jak i 90 dni potem nie można przeprowadzać wyborów, referendów, nie wolno zmieniać Konstytucji ani ordynacji wyborczej.

Najwięcej obostrzeń wnosi ostatni ze stanów nadzwyczajnych stan wojenny. Wprowadzany jest w przypadku odparcia agresji zbrojnej, nasilonych aktów terrorystycznych, bądź innego zewnętrznego zagrożenia państwa. Na czas stanu wojennego kierowanie państwem obejmuje Rada Ministrów lub organy wojskowe (w zakresie niektórych kompetencji). Znacznie ograniczone wolność i prawa obywatelskie oraz człowieka. Stan wojenny zamraża de facto życie polityczne w kraju, zaś organy władzy publicznej zmieniają kompetencje swojego działania.

Wszystkie powyższe stany nadzwyczajne biorą swoją podstawę prawną z art. 228 Konstytucji RP oraz ustaw wynikających z owego zapisu.

Ze względu na zbliżające się wybory prezydenckie Partia rządząca może wprowadzić któryś ze stanów nadzwyczajnych (prawdopodobnie stan wyjątkowy) w przypadku jeżeli wyniki sondaży wskazywać będą na możliwość utraty władzy po wyborach przez obecnego prezydenta. Może to również nastąpić w przypadku, kiedy PIS uzna, że utraciło realny wpływ na przebieg i w konsekwencji wyniki wyborów. Nie sądzę, aby możliwość ta była rozważana przed wyborami. Najrozsądniejszym (z punktu widzenia Kaczyńskiego) terminem byłby okres pomiędzy pierwszą, a przypuszczalnie drugą turą wyborów. Wtedy wprowadzenie stanu wyjątkowego można by tłumaczyć troską o zdrowie obywateli w obliczu wybuchu kolejnych ognisk pandemii w kraju (był to powód do kontestowania poprzedniego terminu wyborów przez opozycję). Partia mogła by zyskać czas na odrobienie strat wizerunkowych jakie poniosła dotychczas w wyniku niekompetentnych i chaotycznych działań w walce z pandemią oraz zatuszowanie kolejnych, ujawnianych afer w Ministerstwie Zdrowia.

Wprowadzenie stanu wyjątkowego po przegranych wyborach może być odebrane przez niektórych wyborców PIS, a na pewno przez opozycję jako zamach na wolność wyborów, czyli podstawowe wartości demokracji. Była by to swoista detonacja politycznej bomby jądrowej, która nieuchronnie uruchomiła by falę olbrzymich protestów w kraju (i na świecie) oraz izolacji na arenie międzynarodowej. Mimo, iż Jarosław Kaczyński raczej się już z tym nie liczy, to może być jednak naciskany przez innych działaczy partyjnych, którym drogie jest utrzymanie władzy po odejściu od władzy w partii Kaczyńskiego. W grę wchodzi również trwałość koalicji po wyborach, która mogłaby gwarantować trwałość władzy rządu PIS.

Tak, czy owak we wczorajszym wywiadzie w TVN24 Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar stwierdził w kontekście pytania o ewentualność wprowadzenia stanu wyjątkowego, iż "w obecnej sytuacji wszystko jest możliwe".







Głosować, czy nie głosować? Demokrata na rozdrożu.

Głosować, czy nie głosować? Demokrata na rozdrożu.

Niecałe 2 tygodnie pozostały do dnia, gdy otworzą się drzwi komisji wyborczych i będziemy mogli wybrać nowego Prezydenta RP. To wielkie święto demokracji i szansa na nową Polskę. Jest jednak wątpliwość. Czy te wybory będą demokratyczne? Czy brać w nich udział?


Konstytucja RP daje nam prawo wyboru wolnego, równego, powszechnego i tajnego. Co to oznacza? Oznacza to ni mniej, ni więcej, że państwo ma psi obowiązek zapewnić nam te warunki wyborów. Jeżeli sytuacja, nie pozwala na takie wybory, to konstytucja jest na to przygotowana. Mało tego nie jest to nic nowego, w większości krajów o rozwiniętej i przestrzeganej demokracji jest to normą. No tak, ale żyjemy w kraju, w którym to co jest normą w Polsce okazuje się być lewacką fanaberią. Świat zafascynowany jest skuteczną współpracą prywatnej firmy produkującej statki kosmiczne z największą na świecie amerykańską agencją kosmiczną. My walczymy o równość i marzymy o wolności. Po raz kolejny organizujemy manifestację ludzi mających wszystko w głębokim poważaniu o ile to bezpośrednio nie dotyczy. Byliśmy i jesteśmy obojętni i zaściankowi. Nie widzimy świata po za swoi grajdołkiem.

W tej rzeczywistości przeciętny demokrata ma dokonać wyboru. Czy ma głosować w wyborach 28 czerwca, czy nie głosować? Wybierać, czy bojkotować. Gdyby oceniać te "wybory" wyłącznie przez pryzmat konstytucji, to są one nielegalne. Czyli w związku z tym każdy normalny demokrata powinien je zbojkotować. Tak, ale... No właśnie jest to małe ale. 
Jesteśmy w tej chwili w czasach politycznie bardzo podobnych do tych przed czerwcem 1989 roku. To dokładnie ten sam przełomowy punkt powrotu, tylko władza zmierza w drugą stronę. O ile w 1989 roku ówczesna władza szła od systemu autorytarnego do demokracji, o tyle dziś, tj. w 2020 roku aktualna władza idzie od demokracji ku autorytaryzmowi. Jednak to ciągle ten sam przełomowy punkt.

Mam świadomość, że obojętnie, kto wygra wybory zwycięzcą i tak będzie Andrzej Duda. Można mnie tutaj posądzić o defetyzm. To jednak racjonalna kalkulacja. Istnieje wiele scenariuszy powyborczych i diametralna większość z nich zakłada, iż obecna władza w ten czy inny sposób nie dopuści do zmiany obecnego prezydenta. Nawet kosztem uczciwych wyborów. Dlaczego? 

Prawo i Sprawiedliwość już raz w latach 2005-2007 było u władzy i straciło ją w banalny sposób. Poprzez rozpad koalicji rządzącej, bowiem sama partia PIS nie była i nie jest zdolna do samodzielnej władzy. W tej kadencji koalicja rządząca tak jak poprzednio zdobyła parlament i stanowisko prezydenta, ale wyciągnęła już wnioski. Władzy więc nie odda. Nie po to więc misternie tworzono sprawnie funkcjonującą machinę potrafiącą przeprocedować i uchwalić wbrew protestom opozycji nową ustawę w ciągu zaledwie kilku, nocnych godzin. Nie po to na drugi dzień Prezydent potrafi ją podpisać. Jak wiele czasu i pracy wymagało podporządkowanie władzy sądowniczej wszystkich szczebli. Nie po to całość zabezpieczono "swoimi" instancjami ostatecznymi (Sądem Najwyższym i Trybunałem Konstytucyjnym). Summa summarum nie po to Jarosław Kaczyński tworzył obecny układ "swojej" trójwładzy, by z niej w końcu nie skorzystać. Przy całym moim szacunku dla Donalda Tuska, Panie Premierze, to nie są ciamajdy.

Na podstawie tego wszystkiego doszedłem do wniosku, że... muszę głosować. Nie będę głosował z naiwną wiarą, że mój kandydat wygra. Nie o to chodzi. Pójdę, by tak jak w 1989 roku pokazać, że obojętnie co będzie się działo po wyborach, to jest nas wielu. Bardzo wielu. Niech władza widzi co się stanie, gdy sfałszuje wyniki wyborów. Mało tego. Obecnie ludzie nie chcą w sposób niedemokratyczny zmienić władzy. Trudno się dziwić. Gdy jednak władza odbierze ludziom tą możliwość, to zawsze w naszej historii kończyło się to prędzej czy później jej upadkiem. Jestem przekonany, że i teraz tak się stanie. 
Nomen omen 28 czerwca 1956 roku w Poznaniu wybuchł pierwszy duży strajk i wyszła na ulicę pierwsza tak duża demonstracja w PRL. Czas ten znamy z historii pod nazwą Poznańskiego Czerwca. Warto, by pamiętali o tym rządzący jak i my.
Czy w Polsce może funkcjonować dyktatura?

Czy w Polsce może funkcjonować dyktatura?

Polska na przestrzeni wieków przeżywała już bardzo różne ustroje. Począwszy od różnego rodzaju odcieni monarchii, poprzez rozmaite formy demokracji (od liberalnej po konserwatywną, czy oligarchiczną), aż po rządy autorytarne. Żaden jednak ustrój nie był typową dyktaturą jaką znamy ze świata. Czy w Polsce może zacząć się taka dyktatura?

Bez wątpienia jesteśmy dziwnym krajem. Styk dwóch wizji cywilizacyjnych w jakim żyjemy, czyli cywilizacji wschodniej i zachodniej czyni z nas ciągły obszar starć i nieustannej walki o rząd dusz. Przetaczające się przez nasz kraj konflikty, zabory i okupacje uczyniły z naszego narodu swoisty zlepek różnego rodzaju kultur. Mamy w sobie krew mongolską, turecką, niemiecką, francuską, żydowską, rosyjską, austriacką, węgierską, czeską, włoską, szwedzką, litewską, białoruską, ukraińską i chyba wiele innych. Każda nacja przechodząca przez Polską oprócz własnej krwi zostawiła po sobie także elementy własnej kultury i zwyczajów.

Bez wątpienia mieszanka krwi i temperamentów zaważyła też na kształt polskiej polityki jak i polityki stosowanej wobec nas. O ile w okresie średniowiecza, aż po okres późnego oświecenia (z małym wycinkiem okresu złotego wieku), to czas monarchii, kończącej się konstytucją 3 Maja. Późniejszy okres zaborów o ile był okupacją pod poszczególnymi monarchiami państw zaborczych, o tyle dał nam pierwszy powiew parlamentaryzmu. Zarówno monarchia austro-węgierska jak i niemiecka stosowały już rozwiązania rodem z Wielkiej Brytanii, gdzie królował monarchia parlamentarna. 

O ile we Wiedniu, czy nawet Moskwie było stosunkowo liberalne podejście do utrzymywania tożsamości narodowej Polaków o tyle w Berlinie widziano to inaczej. Monarchia niemiecka, by utrzymać nasz naród w okowach kultury niemieckiej dawał nam możliwość udziału w parlamencie niemieckim, ale bez jakiejkolwiek autonomii. Jednak ogólna polityka wynaradawiania w zaborze niemieckim była bardziej finezyjna, niż w pozostałych zaborach. Już niemiecki kanclerz  Otto von Bismarck zauważył, że by móc rządzić Polakami, należy dać im samorządność. Żaden jednak rząd zaborczy nie pozwolił sobie jednak na całkowitą autonomię, a jeżeli już to była ona powiązana ściśle z ekonomią. I tak zabór niemiecki był najbogatszy, ale prowadzono tu najostrzejszą politykę antypolską. Na drugim zaś biegunie był zabór austro-węgierski, w którym panowała najbardziej liberalna polityka narodowościowa, ale zabór ten był najbiedniejszy. Być może czynniki jakie skłoniły zaborców, do stosowania złożonej polityki nie były też w stanie nakłonić ich do zaprowadzenia dyktatury. Każdy z cesarzy wiedział, że proces jej wprowadzenia musiał by być niezwykle złożony, a więc w sumie nieopłacalny ze względu na nieprzewidywalną przyszłość.

Okres po zaborach był czasem odradzania się demokracji w Polsce. W zasadzie jej deficyt zmusił nas do przyswajania jej zasad od początku. Jednak coś skłoniło nas do zaprowadzenia w Polsce tzw. narodowej demokracji po przewrocie majowym w 1926 roku. Okres późniejszy (do wybuchu II WŚ) nazwać można aksamitnym okresem autorytaryzmu, gdyż mimo wszystko nie wyglądał on na dyktaturę, która zaczęła panować np. w Niemczech, Włoszech, czy Hiszpanii tego okresu. 

Na uwagę zasługuje okres okupacji. Lata drugiej wojny, oprócz niewątpliwej tragedii był okresem nauki walki o demokrację, gdyż sama w sobie nie była jeszcze w pełni wykształcona po zaborach, a już utracona. To w tym okresie nauczyliśmy się najwięcej o demokracji. Okres ten bez wątpienia możemy określić jako przełomowy w zakresie zrozumienia systemów autorytarnych i potrzeby demokracji.

Po wojnie narzucono nam swoistą wersję demokracji. Stalin wyciągnąwszy wnioski z historii Polski zastosował się do słów Bismarcka. Mieliśmy swój rząd, który był całkowicie zależny od ZSRR. W innych krajach obozu demokracji ludowej (NRD, Czechosłowacja, Węgry i inne) panowały inne warunki i o wiele większy reżim. Dlatego też jako Polska dumnie nosiliśmy miano najweselszego baraku w obozie krajów demoludu. Do dziś słychać pytania o definicją panującej wtedy demokracji ludowej. Mimo starań ich tłumaczenia i tak sprowadzają się do porównania krzesła i krzesła elektrycznego. Summa summarum i tak w kilku krajach na świecie ten system istnieje do dziś (np. Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna).

nto.pl
Od 1989 roku, a wiec od upadku niesławnego systemu znów uczymy się demokracji. Z początku mieliśmy w Polsce demokrację oligarchiczną, by poprzez chrześcijańską, a potem konserwatywną przejść do demokracji liberalnej. Tu jednak nastąpił zwrot i  ku zdziwieniu świata dokonaliśmy zmian w odwrotnej kolejności. Dzisiaj znów jesteśmy w okresie demokracji oligarchicznej, a na horyzoncie widać już powrót demokracji ludowej. 
I ten właśnie ustrój nasze obecne władze widzą jako ustój na dłuższy czas (wiele ich poczynań jest rodem z tego właśnie ustroju). Jednak biorąc pod uwagę ewolucję świata demokratycznego i powszechność internetu ustrój ten może przybrać formę aksamitnej dyktatury. W jej ramach pod przykryciem złudnej wolności znikać mogą niewygodni ludzie opozycji, by nie mogli przeszkadzać w dalszych represjach. A tą wersję dyktatury już znamy.

Wielcy ludzie mówili wielkie słowa o demokracji. Winston Churchill powiedział o demokracji: "Stwierdzono, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu". Powiedział też słynne słowa o dyktatorach: "Dyktatorzy jeżdżą na tygrysach, z których boją się zsiąść, a tygrysy czasem głodnieją". Z kolei o niestałości demokracji Karol Marks powiedział: "Hegel powiada gdzieś, że wszystkie historyczne fakty i postacie powtarzają się, rzec można, dwukrotnie. Zapomniał dodać: za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa".
Stan wyjątkowy w Polsce. Fikcja, czy realny scenariusz?

Stan wyjątkowy w Polsce. Fikcja, czy realny scenariusz?

Władysław Frasyniuk na swoim Twitterze opublikował dziś dość ciekawy twett. Niby nic w tym ciekawego, gdyby nie to, że pisze to człowiek mający doświadczenie.


Co jest na rzeczy? Pod koniec roku 1980 Polskę ogarnęła fala strajków, a peerlowski rząd ze wszystkich sił chciał to jak najszybciej stłumić. W końcu takie strajki były niekorzystne wizerunkowo i wielki brat ze wschodu (ZSRR), mógłby dojść do wniosku, że rząd sobie nie radzi. Wtedy powtórka z inwazji na Czechosłowację (1968) były realne, tym bardziej że Czesi koniecznie chcieli zrewanżować się Polakom (przypominam, że w 1988 była 20 rocznica).

Strajki oprócz wizerunkowych doprowadzały także do paraliżu gospodarki co chcąc nie chcąc wszyscy odczuwali. Sytuacja ta stała się doskonałą pożywką dla władz dla wskrzeszania w nardzie patriotyzmu. Pod hasłem uciśnionej i paraliżowanej rękami Solidarności Polski obywatele mieli się jeszcze bardziej gromadzić wokół PZPR. Podsycano też zagrożenie zewnętrzne, gdyż był to okres ostrych sankcji gospodarczych wprowadzonych przez zachód na Polskę.

Rząd poprzez całkowicie opanowane przez siebie media publiczne (prywatnych nie było) słał płomienne przemowy i lis nawołujące do zaciskania pasa i konsolidacji w obliczu tragedii narodowej. Aż w końcu nadszedł pamiętny 13 grudnia 1981. Tego dnia zawiązano tzw. Wojskową Radę Ocalenia Narodowego na czele z generałem Jaruzelskim. Miało to na celu pokazanie, że oto przejęto losem państwa wojsko mające z zasady porządek u siebie, zaprowadzi tenże porządek w kraju. Zawieszono więc funkcjonowanie wszystkich partii (choć niektórych tylko formalnie), wprowadzono cenzurę, godzinę milicyjną, zakaz przemieszczania się, kontrolę korespondencji oraz zarządy komisarzy wojskowych w ważniejszych instytucjach i zakładach. Oprócz tego zmilitaryzowano (a więc wciągnięto pod prawo wojskowe instytucje mundurowe (kolej, pocztę, milicję, straż pożarną i kolejową). 

Jednak mamy obecnie rok 2020, ale jednak pewne analogie są.  
Po pierwsze chylącą się ku upadkowi partię z przywódcą u końca żywota. Przywódca ów z racji swojego wieku nie ma już nic do stracenia, zaś poplecznicy i działacze mają wiele do stracenia (swoje synekury).
Po drugie zbliżają się wybory prezydenckie. Kaczyński jako niegdyś dobry strateg wie, że przegrywając wybory prezydenckie przegra władzę, gdyż rząd może się rozpaść (Umrzeć we wrogim sobie kraju? Nie!). Mobilizuje więc do pracy przy wyborach działaczy. W końcu jadą na tym samym wózku. Pamiętajmy, że przez lata zbudowano system dyktatorski, który niedawno został dopięty. Kaczyński ma już w ręku wszystkie 4 władze (wykonawczą, ustawodawczą, sądowniczą i medialną). Ma w zasadzie wygraną w wyborach zapewnioną. Ma dwa bezpieczniki. Pierwszy, to liczenie głosów, które można sfałszować. Drugi zaś zadziała gdy pierwszy zawiódł i liczący liczyli by sumiennie. Wtedy zadziała Sąd Najwyższy, który może nie uznać wyników i zarządzić ponowne. Czy byłby by powtórne wybory? Ludzie na taj jawne fałszerstwo wyszli by na ulicę. Kaczyńskiemu zaś zostałby by wyjście ostateczne. Stan wyjątkowy, który na wniosek Rady Ministrów (PIS i partie satelickie) wprowadzi Prezydent (PIS).
Czy to realny scenariusz dla partii, która nie przestrzega Konstytucji? Oceńcie sami.
Ludzie listy piszą...

Ludzie listy piszą...

Na profilu facebookowym Prawa i Sprawiedliwości pojawił się kilkadziesiąt minut temu list prezesa. O ile jest w zwyczaju, że prezes przed każdymi wyborami łaskawie zwraca się do członków, o tyle jego forma w jakiej się zwraca zaskakująca.

Czy mnie wzrok nie myli? Panika w partii! Wróg w postaci Trzaskowskiego u bram Polski! Z listu wynika, że po ewentualnym zwycięstwie Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich nastąpią mroki średniowiecza dla Polski i nawet tęcza będzie tęczowa.Prezes prosi, wręcz błaga by członkowie zjednoczyli się w wysiłku, by tą przebrzydłą hydrę odrzucić od murów twierdzy. Najlepsze jest jednak to, że zakon (czyli trzon złożony z byłych członków Porozumienia Centrum) wierzy w to i słowa prezesa wcieli w życie. List ma tak dramatyczny wydźwięk, że pobrzmiewa w niem nuta dawno zapomnianych słów Jaruzelskiego "Rodacy! Zwracam się do Was w chwili szczególnej...".

Czy działacze PIS się zjednoczą? Czas pokaże. Fakt faktem, że ponad 1 600 000 podpisów zebranych przez Trzaskowskiego na listach poparcia zrobiło na prezesie równie duże wrażenie, jak frekwencja na spotkaniach kandydata z wyborcami.

Tylko czekać jak prawicowe media będą pokazywać zdjęcia, gdzie z butów Trzaskowskiego będą wystawały ohydne kopyta. Niczym nieśmiertelny dziadek z Wehrmachtu.
W końcu "Ciemny lud to kupi".


Jak kowboje, jak w samo południe. Rzecz o polskich wyborach, które zmieniły świat. Część IX - Dzień dzisiejszy

Jak kowboje, jak w samo południe. Rzecz o polskich wyborach, które zmieniły świat. Część IX - Dzień dzisiejszy

Dziś możemy niestety powiedzieć, iż tracimy dziedzictwo Solidarności, a wraz z nim dumę jaka jest cnotą ludzi szlachetnych. Popełniliśmy śmiertelny grzech niepamięci i obojętności.

Gdzie są odważni ludzie, którzy nie wahali się iść tylko z flagami na kordony ZOMO? Gdzie ludzie, którzy stworzyli największy na świecie ruch społeczny zmierzający do bezkrwawego obalenia komunizmu, który to ruch do dziś ludzie znają jak Solidarność? Gdzie nasza duma z Lecha Wałęsy, który rozpoczął swoje przemówienie w Kongresie USA słynnymi słowami "My Naród!"? Gdzie podziw świata, który doskonale wiedział kto to jest Wałęsa i czym była Solidarność? Gdzie duma z działań pierwszego niekomunistycznego rządu, który będąc w zasadzie pionierem na świecie, w 1989 roku nie mając doświadczenia i zaplecza odważył się przeprowadzić skomplikowane reformy naszej Ojczyzny?
Przecież był to czas, gdy być Polakiem to był zaszczyt.

Kiedy byłem z rodziną w Europejskim Centrum Solidarności, pod koniec (pod karteczkami) zauważyłem, że przygląda nam się człowiek. Po rysach twarzy Azjata. Patrzył na nas z nieukrywanym podziwem. Nawet nie zdajecie sobie sprawy co wtedy czułem?
A dziś? Co zrobiliśmy z naszą Ojczyzną? Czyżbyśmy to wszystko stracili?
Czy wybraliśmy dobrą drogę? Rumunia i Jugosławia wybrały inną. Wszyscy wiemy jak się tam skończyło. Czy umiemy korzystać z demokracji? No cóż, niezupełnie. Na pewno mamy krótką pamięć.

"Ogromne wojska, bitne generały,
Policje - tajne, widne i dwu-płciowe,
Przeciwko komuż tak się pojednały?
- Przeciwko kilku myślom... co nienowe!"
(Cytat z Norwida, który pamiętam z jednej z przemycanych gazetek podziemnych)

Pisząc tą opowieść opierałem się na własnej pamięci i materiałach ogólnodostępnych. Starałem się umieścić w tekście emocje i wrażenia jakie wtedy doświadczaliśmy. Miałem wtedy 19 lat.

Jak kowboje, jak w samo południe. Rzecz o polskich wyborach, które zmieniły świat. Część VIII - Dziedzictwo

Jak kowboje, jak w samo południe. Rzecz o polskich wyborach, które zmieniły świat. Część VIII - Dziedzictwo

4 czerwca 1989 roku Polska opuściwszy komunistyczny blok wschodni poruszyła lawinę zmian, która objęła całą Europę środkową - wschodnią. Zanim doszło jednak do zmian w innych krajach bloku komunistycznego w Polsce z wielkim zapałem rozpoczęto demokratyzację państwa. 3 lipca tego roku na łamach Gazety Wyborczej ukazał się artykuł Adama Michnika pod znamiennym tytułem "Wasz prezydent, nasz premier".

Wywołał on sporo kontrowersji, gdyż jawnie odchodziły od ustaleń Okrągłego Stołu. O ile samo hasło mogło wywołać oburzenie, to kulisy tej propozycji, którą notabene opracował Jarosław Kaczyński i Jacek Kuroń były wyrazem dojrzałości politycznej. PZPR nadał była potężną siłą mogącą odwrócić losy historii, gdyż bądź co bądź dysponowała służbami siłowymi. Jej stara kadra, była gotowa by w każdej chwili iść z pomocą upadającemu systemowi. Propozycja Kaczyńskiego i  Kuronia miała więc paradoksalnie charakter ustępstwa na rzecz uspokojenia sytuacji politycznej. 
historia.org
W wyniku tej koncepcji i przy proteście KPN, 19 lipca 1989 roku Wojciech Jaruzelski został prezydentem, a 24 sierpnia prezydent powołał Tadeusza Mazowieckiego na stanowisko premiera. Ciekawostką jest to, że kilkanaście dni wcześnie w oparciu o byłą koalicję rząd próbował stworzyć Czesław Kiszczak.
tok.fm
12 września Tadeusz Mazowiecki stworzył pierwszy niekomunistyczny rząd od czasu zakończenia II Wojny Światowej. Rząd te rozpoczął żmudną odbudowę demokratyczną społeczeństwa, polityki oraz zacofanej i zrujnowanej gospodarki. Zaś nieco później bo 22 grudnia 1989 roku w związku z powołaniem demokratycznego rządu w Polsce do dymisji podał się ostatni rząd na emigracji.

Koła zmian zaczęły kręcić się coraz szybciej. Już 29 grudnia uchwalono ustawę o zmianie Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Powołano także specjalne komisji do opracowania nowej ustawy zasadnicze (nowa, przejściowa konstytucja powstała 17 października 1992 i nazwano ją Małą Konstytucją).
nowahistoria.interia.pl
28 października 1989 roku, w sobotnim wydaniu Dziennika Telewizyjnego, w trakcie wywiadu z prowadzącą redaktorką, aktorka Joanna Szczepkowska powiedziała słowa, które były swoistym zamknięciem pewnego etapu transformacji ustrojowej. Słowa te brzmiały "Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm".

wyborcza.pl
Zrujnowana, polska gospodarka w zasadzie nie funkcjonowała, w kraju szalała inflacja, a kasa państwa była pusta. W styczniu 1990 roku opracowany został szokowy plan przeprowadzenia reform gospodarczych. Jej autorem został minister finansów w rządzie Mazowieckiego Leszek Balcerowicz. Zakładał on realizację w krótkim czasie (111 dni) pakietu radykalnych refom gospodarczych. Model radykalny musiał zostać wdrożony, gdyż rozłożenie w ich w czasie spowodowało by drastyczny wzrost deficytu finansowego, zadłużenia krajowego oraz inflacji, która sięgała już blisko 600% (w marcu sięgnęła rekordowej wartości 1360%). Był to jeden z pierwszych na świecie strukturalny program zmian gospodarki krajowej. 
dzieje.pl
27 października 19991 roku w Polsce przeprowadzone pierwsze, w pełni demokratyczne wybory parlamentarne, więc już nic nie mogło zatrzymać demokratycznych zachodzących zmian zachodzących w naszym kraju.

Wróćmy jednak do lata 1989 roku. W Polsce święciła triumf do niedawna nielegalna opozycja, upadał komunizm, zaś w pozostałych krajach bloku komunistycznego reżimy dalej trwały u władzy. Nastroje społeczne wrzały, a lawina zmian zapoczątkowana przez nas rozlała się na inne kraje. Wydarzenia wtedy potoczyły się w takim tempie, iż lepiej będzie to pokazać w poniższym kalendarium.

Kalendarium wydarzeń
1989
23 sierpnia – 2 miliony obywateli Litwy, Łotwy i Estonii utworzyły bałtycki łańcuch w proteście przeciw następstwom paktu Ribbentrop-Mołotow,
4 września – w Lipsku wybuchły pierwsze demonstracje,
11 września – Węgry otworzyły granicę z Austrią. Krok ten spowodował wyjazd 15 tysięcy obywateli NRD w ciągu 3 dni,
18 września – zakończyły się obrady Trójkątnego Stołu – na Węgrzech zdecydowano się przeprowadzić wolne wybory do parlamentu i zmiany w konstytucji,
20–25 października – fala manifestacji w Lipsku, Berlinie, Dreźnie, Poczdamie, Halberstadt, Greifswaldzie, Neubrandenburgu, Plauen i Karl-Marx-Stadt,
23 października – proklamowano Republikę Węgier,
3–9 listopada – 40 tysięcy obywateli NRD wyjechało do RFN przez terytorium Czechosłowacji,
4 listopada – w Berlinie Wschodnim odbyła się manifestacja, która zgromadziła ok. 500-700 tysięcy osób,
7 listopada – rząd NRD podał się dymisji,
9 listopada – rząd NRD zdecydował się na otwarcie granicy z Berlinem Zachodnim. Po ogłoszeniu tej decyzji rozpoczęto spontaniczne niszczenie Muru berlińskiego,
18 listopada: wiec zorganizowany w Rydze przez Łotewski Front Ludowy zgromadził ok. 500 tysięcy uczestników,
21 listopada – odbył się masowy strajk uczelni czechosłowackich. Premier Ladislava Adamca zagwarantował niestosowanie sił zbrojnych do tłumienia opozycji,
27 listopada - w Pradze utworzono Partię Zielonych. W całej Czechosłowacji wybuchł strajk generalny. Rada Najwyższa ZSRR przyznała republikom bałtyckim autonomię gospodarczą począwszy od 1 stycznia 1990 roku,
3 grudnia – Biuro polityczne SED-u podał się do dymisji,
15 grudnia – wybuchły demonstracje w Timişoarze (Rumunia) w obronie duchownego László Tőkésa,
20 grudnia – odbył się masowy strajk w zakładach pracy w Timişoarze. W tym samym czasie pojawiły się demonstrację w innych miastach w Rumuńskiej Republice Ludowej,
21 grudnia - wiec zwołany w Bukareszcie przez Nicolae Ceauşescu przerodził się w demonstrację przeciw władzy. Węgierski parlament podjął decyzję o samorozwiązaniu w dniu 16 marca 1990,
22 grudnia – w Rumunii wprowadzono stan wyjątkowy,
25 grudnia – po nieudanej próbie ucieczki, Nicolae Ceauşescu został wraz z żoną zatrzymany przez wojsko, osądzony i stracony. Wojsko otrzymało rozkaz powrotu do koszar, a na ulicach rumuńskiej stolicy rozpoczęła się niekontrolowana strzelanina,
26 grudnia – po egzekucji Nicolae Ceauşescu prezydentem Rumunii został Ion Iluescu, a premierem Petre Roman,

1990
11 stycznia – 300-tysięczny wiec zorganizowany przez litewski Sąjūdis na rzecz odzyskania niepodległości,
15 stycznia – wiec w Berlinie Wschodnim zorganizowany w proteście przeciwko wysiłkom na rzecz zachowania Urzędu Bezpieczeństwa Narodowego,
7 lutego – w Związku Radzieckim zapadła decyzja Komitetu Centralnego KPZR o wykreśleniu konstytucyjnego zapisu o przewodniej roli,
11 marca – przyjęcie deklaracji niepodległości przez parlament Litwy,
30 marca – przyjęcie deklaracji niepodległości przez parlament Łotwy,
4 maja – przyjęcie deklaracji niepodległości przez parlament Estonii,
12 czerwca – przyjęcie deklaracji suwerenności przez parlament Rosyjskiej FSRR,
16 lipca – przyjęcie deklaracji suwerenności przez parlament Ukrainy,
27 lipca – przyjęcie deklaracji suwerenności przez parlament Białorusi,
3 października – zjednoczenie Niemiec,
2 grudnia – wybory parlamentarne w Niemczech,
23 grudnia – referendum w Słowenii, zwycięskie dla zwolenników secesji od Jugosławii,
9 lutego – na Litwie odbyło się referendum niepodległościowe – za odłączeniem ze Związku Radzieckiego opowiedziało się 91% Litwinów,
3 marca – w referendum niepodległościowym w Estonii 78% głosujących opowiedziało się za niepodległością. Tego samego dnia odbyło się referendum niepodległościowe na Łotwie, gdzie za ogłoszeniem niepodległości padło 74% głosów,
9 kwietnia – Gruzja wystąpiła ze Związku Radzieckiego,
1 lipca – został rozwiązany Układ Warszawski,
18/19 sierpnia – grupa konserwatystów usiłowała przeprowadzić zamach stanu w Związku Radzieckim (pucz moskiewski). Z ich polecenia aresztowano prezydenta Michaiła Gorbaczowa,
21 sierpnia – pucz moskiewski upadł, nazajutrz Michaił Gorbaczow został uwolniony,
8 grudnia – w Puszczy Białowieskiej (nieopodal Brześcia) prezydenci Rosji i Ukrainy oraz przewodniczący parlamentu Białorusi podpisali porozumienie o powołaniu Wspólnoty Niepodległych Państw,
25 grudnia – rozwiązano Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Tak zakończyła się zapoczątkowana wydarzeniami w 1956 w Polsce i na Węgrzech długa i czasem krwawa droga do upadku komunizmu w całym bloku wschodnim. Zakończył się też zapoczątkowany układem jałtańskim z 1945 roku powojenny ład w Europie. Upadła żelazna kurtyna.

Powyższe kalendarium oraz opis ówczesnych wydarzeń stanowi bez wątpienia nasze wielkie dziedzictwo, gdyż doprowadziliśmy charyzmą, odwagą i uporem do upadku jednej z najstraszliwszych tyranii w dziejach świata.



Ciąg dalszy wkrótce...









Jak kowboje, jak w samo południe. Rzecz o polskich wyborach, które zmieniły świat. Część VII - Wybory, które zmieniły świat

Jak kowboje, jak w samo południe. Rzecz o polskich wyborach, które zmieniły świat. Część VII - Wybory, które zmieniły świat

Władze PRL w wyniku prowadzonych przez SB badań nastrojów społecznych przewidywało porażkę w wyborach. Jednak to co nastąpiło w piękną, słoneczną niedzielę 4 czerwca 1989 roku można nazwać tylko pogromem. 


czerwiec1989.ryszardzajac.pl

polskieradio24.pl

Tego dnia już w pierwszej turze wyborów do Sejmu przedstawiciele wspierani przez Komitet Obywatelski Solidarność zdobyli przykładowo 160 mandatów ze 161 przypadających kandydatom bezpartyjnym (od 60 do 80% głosów poparcia w poszczególnych okręgach). Kandydaci Solidarności do Senatu odnieśli równie wielki sukces. Na 100 miejsc zdobyli aż 92 mandaty.

Na tym tle porażka obozu rządowego wyglądała tragicznie. Z listy krajowej do Sejmu (35 miejsc) tylko dwóch kandydatów wygrało w pierwszej turze zdobywając powyżej 50% głosów. Jeszcze gorzej było w okręgach w całej Polsce. Tylko trzech kandydatów kandydatów uzyskało powyżej 50% zwyciężając tym samym w pierwszej turze. Smaczku dodaje fakt, iż wszyscy oni byli nieformalnie wspierani przez Solidarność. Najgorzej wyglądał sytuacja w wyborach do Sejmu. Z ramienia koalicji rządowej żaden kandydat nie uzyskał mandatu. Wobec tej sytuacji w całym kraju (prócz jednego okręgu) musiała odbyć się druga tura wyborów. Tym jedynym, w pełni obsadzonym okręgiem była Dębica. Do Sejmu i Senatu nie dostał się także żaden kandydat opozycji spoza listy Komitetu Obywatelskiego.
Niską okazała się frekwencja wyborcza, która wyniosła tylko 62 (około 17 milionów uprawnionych wzięło udział w głosowaniu).
rmf24.pl
Przed drugą turą wcześniejsze optymistyczne (mimo prognoz) nastroje w PZPR upadły. Rozpoczął się okres wzajemnego obwiniania i rozliczania za doznaną porażkę. Wysocy członkowie rządu nazwali przegraną pierwszą turę katastrofą. Do grona krytyków dołączył także Mieczysław Rakowski, który określił przegraną  „potężnym ciosem”, który „wywracał do góry nogami cały planowany układ sił w Sejmie”.

4 czerwca 1989 roku Polska nie schodziła z czołówek prasy całego świata. Była też wymieniana na pierwszym miejscu w wiadomościach radiowych i telewizyjnych. Paradoksalnie polskie zwycięstwo zbiegło się w czasie z ogromną tragedią jaką była masakra na placu Tian’anmen w Pekinie. Wynik pierwszych wyborów był szeroko komentowany przez najwybitniejszych polityków na świecie.
8 czerwca nastąpiło wzrost napięcia między obozem rządowym a opozycyjnym. Tego dnia na spotkaniu Komisji Porozumiewawczej Czesław Kiszczak zarzucił Lechowi Wałęsie nawoływanie do skreślania kandydatów koalicyjnych. Uznał to jako naruszenie postanowień Okrągłego Stołu. Pojawiła się wtedy wizja unieważnienia wyborów do listy krajowej. Miało to doprowadzić do ponownego głosowania na nią w drugiej turze. Planowi temu stanowczo sprzeciwił się Adam Michnik, gdyż zmieniło by to ordynację wyborczą w trakcie wyborów. Mimo jego protestów w wyniku wzajemnych ustaleń rządu i Solidarności utworzono dodatkowa 33 nowe mandaty do listy krajowej przewidziane do obsadzenia w wyniku wyborów drugiej tury. Ustępstwo to przedstawicieli Solidarności tłumaczyli to potem chęcią załagodzenia konfliktu wokół listy krajowej, w wyniku którego komuniści mogli całkowicie unieważnić wyniki wyborów do obu izb parlamentu.

Druga tura wyborów odbyła się 18 czerwca 1989 roku. W jej wyniku wybrano 295 posłów (w tym 294 mandatów przeznaczonych dla strony rządowej) oraz 8 senatorów. W ramach 294 mandatów rządowych obsadzono 261 okręgowych (nie obsadzonych po pierwszej turze) i 33 wspomniane nowo utworzone mandaty z listy krajowej.
Do Senatu mandat uzyskało pod drugiej turze kolejnych 7 kandydatów Komitetu Obywatelskiego, zaś ósmym senatorem został popierany prze stronę rządową, pilski przedsiębiorca Henryk Stokłosa.
Druga tura wypaliła wyborczy zapał Polaków, którzy już cieszyli się z sukcesu opozycji solidarnościowej. Frekwencja w tej turze wyniosła zaledwie nieco ponad 24% spośród 27 milionów uprawnionych do głosowania. 
czerwiec1989.ryszardzajac.pl
Nowa rzeczywistość pobudziła nowo wybranych posłów i senatorów do intensywnej pracy. Już 4 lipca 1989 roku wybrano marszałków Sejmu i Senatu. 5 lipca obie izby powzięły uchwałę o stwierdzeniu ważności wyborów dla członków poszczególnych izb.

Dla Polski nastał nowy czas. Musieliśmy od nowa uczyć się demokracji, by w niej żyć. Z początku ostrożnie, jakby z niedowierzaniem uczyliśmy się swoich nowych praw i obowiązków. A na wszystko to patrzał zadziwiony świat, który odetchnął z ulgą i nie mógł zrozumieć jak niewielki, biedny naród pokojowo, po 45 latach zrzucił jarzmo komunizmu, z którym najwięksi przedstawiciele demokratycznego świata nie poradzili sobie nawet militarnie. Zobaczyli na własne oczy jak ziszcza się sen narodu o wolności i wielkie pragnienie demokracji. Odzyskaliśmy nową dumę budząc jednocześnie sumienia innych, uciśnionych narodów. My wszyscy daliśmy im siłę i nadzieję.

Ciąg dalszy wkrótce...


Copyright © Polityka z Bliska , Blogger